Święta rozgrzeją nawet najbardziej skute lodem serca.
Gdy w pewien zimny, grudniowy dzień Arkadiusz dostaje telefon od dawnego znajomego, nie kryje zdziwienia. Nie rozmawiali przecież od czterdziestu lat… Zgadza się jednak na spotkanie. Wśród zapachu goździków i pomarańczy, w warszawskiej restauracji Prowansja rozmawiają o winnicy w Alzacji, którą odziedziczył przyjaciel Arkadiusza.
Tymczasem trwają przygotowania do wigilii. Jak co roku u Arkadiusza spotykają się najważniejsi dla niego ludzie – rodzina, była żona, dzieci i przyjaciele. Bo przecież te wyjątkowe dni zawsze chcemy dzielić z najbliższymi.
Wiem, że daleko już i święta za nami, ale dalej trwamy w styczniu, w zimie i książki świąteczne nie są zakazane, prawda? Dlatego też przychodzę do Was z kolejną recenzją takiej powieści. Tym razem spróbuję Wam przybliżyć Zapach goździków.
Pierwszy raz skusiłam się na tyle świątecznych historii w grudniu i styczniu. Nie sądziłam, że kiedyś będę miała okazję, ale lubię polskie książki i często mnie zaskakują, więc czemu miałabym nie spróbować?
Niestety, chciałabym napisać, że Zapach goździków sprawił mi radość, umilił czas i został w mojej pamięci, ale tak nie było. Mimo to jest stawiam też plusa. Dlaczego? Bo autorka skupiła się na losach niewielu bohaterów i było łatwiej ich zapamiętać. Zupełnie nie mam pojęcia, dlaczego autorki tych świątecznych książek, prawie jak jeden mąż, postawiły na sagi rodzinne. Moim zdaniem to strzał w kolano, bo jeśli decydują się na jednotomową opowieść na święta, to nie są w stanie poruszyć wszystkich problemów rodzin, stworzyć ich realne wizerunki. Robią to powierzchownie, przez co czytelnik nie ma jak zżyć się z bohaterami, bo nic go do nich nie przyciąga. Tym razem nie było najgorzej, a naszkicowane postacie nie wydawały się aż tak bezbarwne.
Zanim przejdę do wad, wspomnę jeszcze o tle, które stworzyła Agnieszka Lis. Czytając tę książkę, mamy ochotę włączyć spokojną muzykę, najlepiej filmową, wyciągnąć się w fotelu i wypić kieliszek dobrego wina. Autorka kusi smakiem, zapachem, wyobrażeniem. Jest to niebywała uczta i bardzo przyjemnie czytało się opisy wina.
Twórczość Agnieszki Lis dotąd była mi nieznana i dopiero teraz mogłam poznać jej styl pisania. Uważam, że bardzo dobrze poradziła sobie z nadaniem lekkości całej historii, dzięki temu jeszcze szybciej przeczytałam tę książkę.
Ale czy coś więcej z niej zapamiętałam? Niewiele. Za to bardzo się wynudziłam i cały czas, do samego końca, oczekiwałam zwrotu akcji, ciekawego wydarzenia, które przyciągnie moją uwagę. Nic podobnego nie nastąpiło. Ziewając, przewracałam kartkę za kartką i nie dostawałam niczego, dosłownie, niczego. Nie ma ŻADNEJ istotnej kwestii, która zapadłaby mi w pamięć i którą mogłabym tu przytoczyć, żeby zachęcić Was do przeczytania tej książki. Nie chcę tego robić. Moim zdaniem nie warto tracić czasu.
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona
Zraziłam się do autorki czytając inną jej powieść, więc tej też na pewno bym nie przeczytała i jak widzę nic na tym nie stracę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Książki o tematyce świątecznej już sobie odpuszczę, ale widzę, że nie mam czego żałować. 😊
OdpowiedzUsuń