sobota, grudnia 28, 2019

Hope Again [recenzja]


Autorka: Mona Kasten
Everly Penn nigdy nie chciała się zakochać, a już na pewno nie w wykładowcy. Ale Nolan Gates jest czarujący, inteligentny i seksowny. Tylko przy nim Everly udaje się zapomnieć o mrocznych myślach, które od dzieciństwa nie dają jej spać w nocy. Im lepiej go poznaje, tym intensywniejsza staje się więź między nimi, tym bardziej Everly chce przekroczyć niewidzialną granicę, oddzielającą ją od Nolana. Nie wie jednak, że za jego optymizmem i miłością do literatury kryje się tajemnica. Tajemnica, która może zniszczyć ich miłość, zanim się na dobre zaczęła.


Uwielbiam każdą powieść Mony Kasten i jak do tej pory, na żadnej się nie zawiodłam. Czytam je szybko, przeważnie po dwóch dnia kończę. To chyba jasno świadczy o tym, jak łatwo przyswaja się ich treść. Są napisane lekko, ale nie prostacko. Mona Kasten ma świetny styl pisania i pokazuje to w każdej kolejnej książce.

Hope Again to następna część cyklu, który rozpoczęła moja ulubiona książka Begin Again. Historia opiera się na tym samym, wykreowanym już świecie, gdzie bohaterowie serii znają się ze sobą. Tym razem spotkałam się z historią Everly, studentki, która zaczyna czuć coś więcej do swojego profesora. Autorka porusza tutaj opowieść o zakazanym owocu. Niby chce się czegoś niedozwolonego, a jednak trzeba pamiętać o nienaruszeniu zasad. Everly bardzo ciągnie do Nolana, Nolan za to jest urzeczony Everly. Z tego nie może wyjść coś dobrego, skoro oboje prawie cały czas przebywają na terenie uniwersytetu, prawda?
Kibicowałam im, bo tych bohaterów nie da się nie lubić. Od początku Mona Kasten sprawiła, że obdarzyłam Nolana i Everly jakimś uczuciem. Niczego bardziej nie pragnęłam, jak tego, żeby im wyszło.
Nie powiem, że jest to najlepsza powieść Kasten. Szczerze? Myślę, że pisała ją na szybko, byleby dokończyć cykl. Mogłaby jeszcze wiele polepszyć, zmienić, dopisać, ale zdecydowała się oddać taką wersję w ręce czytelników. I cóż, nie  zawiodła mnie, tak jak mówiłam, lecz czułam, że czegoś mi zabrakło. Może więcej emocji przy tak trudnej historii, jaką stworzyła Kasten.
Jednak naprawdę uważam, że jej powieści są warte uwagi. To bardzo dobrze napisane młodzieżówki, uderzające w serducho. Przy nim czas płynie szybko, a nam robi się ciepło, gdy przekręcamy kolejne strony. Niecierpliwie wyczekuję kolejnej części tego cyklu. Mam niedosyt po Hope Again, którą Wam polecam zaraz po poprzednich tomach. :)
Polecam!

Dziękuję za egzemplarz wydawnictwu Jaguar.

czwartek, grudnia 19, 2019

Szczęście przy kominku [recenzja]



Poznaj pełną świątecznego ciepła opowieść, która w te Święta może przydarzyć się również tobie.
Wśród urokliwych, pokrytych śnieżnym puchem ulic kryje się wyjątkowe miejsce, gdzie rodzą się piękne opowieści – „Antykwariat z książką i kawą”. To tu, wśród opasłych tomów, przy kubku gorącej herbaty z sokiem malinowym czeka na ciebie Bunia, gotowa, by wesprzeć radą i dobrym słowem. Kiedy z nieba spadają wielkie płatki śniegu, a na choinkach migoczą światełka, w przerwie między świątecznymi przygotowaniami antykwariat odwiedzą okoliczni mieszkańcy. Przyjdą nie tylko na zakupy, ale również ze swoimi troskami i problemami. Czy ta wizyta odmieni ich życie?
Cuda naprawdę się zdarzają. Wystarczy tylko uwierzyć w magię Świąt!

Liczyłam na ciepłą opowieść, która rozczuli moje serce. Ale tak się nie stało. Czy było źle? Też nie. Książka sama w sobie wpisuje się w świąteczny klimat, lecz wydaje mi się, że autorka nie przedstawiła wszystkiego tak, jak chciała. Miałam wrażenie, że fabuła była nie do końca dopracowana pod względem emocji, które miały zostać przekazane czytelnikom. Bo dobrze, mieliśmy fajny, ciekawy pomysł, sposób wykonania był w porządku, ale co z tymi uczuciami? No, zabrakło.
Znalezione obrazy dla zapytania szczęscie przy kominkuTylko do tego w sumie chciałabym się przyczepić. Czytając tę książkę, nie męczyłam się. Przechodziłam ze strony na stronę, poznając kolejne losy rodzin, ale nie czułam więzi żadną z nich. Nie było mi ich szkoda, nie było mi z nimi wesoło. Towarzyszyła mi zupełna obojętność, a wydaje mi się, że nie tak powinna oddziaływać powieść – zwłaszcza świąteczna.
Zetknęłam się z powszechnymi problemami. Każdy takie ma lub będzie miał. Nic mnie nie zaskoczyło. Rozumiem, że autorka chciała poruszyć tę "normalność" ludzkiego życia, tyle czy warto pisać o tym aż całą książkę? Chodzi mi o to... że nie mogę za bardzo odkryć sensu tej historii. Po co została nam ona przekazana? Nie mam żadnych refleksji, nie jest mi przykro, nie jestem wzruszona, a bohaterów już nie pamiętam.
Oczywiście, nie każda powieść, którą przeczytamy, ma zostawiać w nas iskierki, płomienie i wspomnienia, ale po co tracić czas na takie, które naprawdę ani nie sprawią nam przyjemności, ani nie zaciekawią.
Nie byłam wynudzona, co ciekawe, ale może to dlatego, że Gabriela Gargaś pisze bardzo przystępnie i przyjemnie czytało mi się to, co stworzyła, lecz sens dalej pozostaje mi nieznany. Opis książki na siłę przekonuje nas, że odnajdziemy w niej magię świąt... No nic takiego się nie dzieje. Jedyną magię mamy właśnie w blurbie.
Nie będę Was oszukiwać. Nie jest to świąteczna książką, którą chcecie przeczytać, żeby wczuć się w atmosferę nadchodzącego Bożego narodzenia. Tutaj nic się nie dzieje, nic Was nie zaskoczy. Akcji nie ma żadnej. Nie lubię czytać książek o niczym, a niestety teraz tak się zdarzyło. Jedynym plusem był, jak mówiłam, styl pisania autorki. Reszta zostawia wiele do życzenia. Nie polecam, nie widzę sensu, żeby tracić czas.

Dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona za możliwość zrecenzowania książki

wtorek, grudnia 17, 2019

Tylko raz w roku [recenzja]


Autorka: Agnieszka Lingas-Łoniewska
Ich miłość była prawdziwa. Tylko zdarzyła się w złym momencie.
Świat Eli w Wigilię legł w gruzach.
Świat Kamila zawsze był chłodny, pusty i sztywny jak ręcznie tkany świąteczny obrus jego wyniosłej matki.
Gdy przypadkiem wpadli na siebie w ten wyjątkowy grudniowy wieczór, oboje czuli, że wydarzył się cud jak z bożonarodzeniowych filmów.
Ale magia świąt nie trwa wiecznie.
Ela musi się mierzyć z problemami rodzinnymi, a Kamil – stawić czoła zaborczej matce, która wie jedno: ukochany syn zasługuje na kogoś lepszego. Co roku, w Wigilię, wracają jednak – przynajmniej myślą – do miejsca, w którym spotkali się po raz pierwszy.
Choć żadne z nich nigdy wcześniej nikogo tak nie kochało, ich uczucie może się okazać nie dość silne w starciu z prozą życia.
Chyba że zdarzy się kolejny cud. W końcu kiedy, jeśli nie w Gwiazdkę?
Książki świąteczne czytam na przełomie listopada i grudnia. Wtedy są dla mnie najciekawsze, a atmosfera im sprzyja. Tylko raz w roku była zupełną nowością i do zrecenzowania jej przekonał mnie ciekawy opis.
Życie Eli i Kamila zostaje połączone w Wigilię. Ich losy splatają się ze sobą, niestety każde z nich zostało rzucone na głęboką wodę i nie ma ciekawych przeżyć. Historie, które opowiadają nie są wesołymi historiami.
Autorka chciała przedstawić trud, problemy i rozterki, z którymi muszą mierzyć się bohaterowie. To wszystko na przestrzeni kilku lat, cały czas w otoczce zimy i świąt. Nie uważam, aby poruszyła to odpowiednio, ale wystarczająco. Za bardzo rozbiła fabułę i rozłożyła w czasie. Nie było ciągłości akcji, która pozwoliłaby mi się lepiej wgryźć w tę historię. Przeskoki sprawiały, że traciłam rezon i przestawałam się skupiać. Bardziej przypominało to streszczenie losów bohaterów, które autorka starała się pokazać jedynie w Wigilię. Ten zabieg po prostu się nie sprawdził.
Niby bohaterowie spotykają na swojej drodze liczne problemy, ale to wszystko jest obtoczone w lukrze, bo i tak oczywiście znajdą łatwe rozwiązanie. Nie, nie, nie. To tak nie działa.
Nie miałam niechęci, nie chciałam odłożyć książki na bok. To nie była zła powieść, od razu zaznaczam. Po prostu nie czułam się do niej przyciągana. Kamil i Ela byli mi obojętni, a ich dialogi wydawały się... sztuczne? Może za bardzo przerysowane. Czasem tak właśnie bywa z postaciami, gdy autor przedstawia ich zbyt płasko. A właśnie Kamil z Elą nie zostali zbytnio wykreowani i przedstawieni czytelnikowi. Przez to nie mogłam darzyć ich większą sympatią.
Nie wywołało to u mnie żadnych emocji. Przeczytałam tę książkę, bo chciałam ją skończyć, ale czy miałam po niej jakieś refleksje? Nie. Wydaje mi się, że swoimi umiejętnościami autorka mogłaby sprawić, że moje serce zabiłoby mocniej, ale nie dopracowała fabuł i dialogów wystarczająco dobrze. 
Podobał mi się aspekt Wrocławia, w którym toczyła się akcja. Ponieważ tu mieszkam, przyjemniej było mi czytać o losach bohaterów. Szczerze mówiąc, mimo że przez moje serce nie przeszło tornado, w moich oczach nie stanęły łzy, to z chęcią dam szansę autorce i przeczytam inne jej powieści, bo sądzę, że mogą mi się spodobać. Tutaj zabrakło tego CZEGOŚ. Jeśli to miała być niełatwa historia o smutku, problemach i stracie to rozumiem, aczkolwiek nie została odpowiednio przedstawiona. Doceniam jednak świąteczny klimat i kunszt. Do stylu autorki nie mogę się przyczepić. Wręcz jest na plus i dlatego sięgnę po inne tytuły.
Tej książki nie polecam, ale i nie odradzam. Nie jest źle napisana. Myślę, że bardziej chodzi o podejście do fabuły. Była średnia, lecz sądzę, że może się spodobać innym, dlatego nie ustosunkuję się za bardzo. :)

Dziękuję za możliwość recenzji wydawnictwu Burda

niedziela, grudnia 15, 2019

Złączeni obowiązkiem [recenzja]


Autorka: Cora Reilly
Żona Dantego Cavallaro zmarła cztery lata temu. A teraz, kiedy mężczyzna ma zostać najmłodszym donem chicagowskiej mafii, będzie potrzebował nowej żony. Do tej roli została wybrana Valentina.
Nie była ona już panną, a wdową. Jednak nikt nie wiedział, że jej pierwsze małżeństwo było czystą fikcją. Gdy Valentina skończyła osiemnaście lat, zgodziła się poślubić Antonia, żeby pomóc mu zataić pewną prawdę. Mężczyzna był gejem i kochał kogoś spoza rodziny mafijnej. Nawet po jego śmierci Valentina utrzymała ten fakt w tajemnicy, nie tylko po to, by zachować godność zmarłego człowieka, ale również, by chronić siebie samą. I teraz gdy ma poślubić Dantego, szybko może wyjść na jaw, że jej małżeństwo z Antonio nigdy nie zostało skonsumowane.
Dante ma dopiero trzydzieści sześć lat, ale już wzbudza strach i szacunek wśród członków mafii. Słynie z tego, że zawsze dostaje to, czego chce. Valentina jest przerażona perspektywą nocy poślubnej, która szybko wyjawi jej sekret. Jednak okazuje się, że bezpodstawnie, ponieważ Dante w ogóle nie jest nią zainteresowany. Jego serce nadal należy do jego zmarłej żony.
Valentina jest zdesperowana i przepełniona pożądaniem. Postanawia zwrócić uwagę swojego zimnego męża, nawet jeżeli i tak nigdy nie zdobędzie jego serca.


Już drugi raz sięgnęłam po Corę Reilly i nie żałuję. Możecie znać mnie z zachwytów nad Złączeni honorem, pierwszym tomem serii. Świetny romans z wątkiem mafijnym, moim zdaniem dobrze przygotowany i nie przesadzony. W drugiej części autorka również nie zawiodła. Dodam, że nie trzeba czytać w kolejności wydania. Losy bohaterów splatają się, ale nie są aż tak powiązane.
Dante Cavallero to wdowiec, traktujący wszystkich bardzo chłodno, z dystansem. W domu wciąż trzyma rzeczy ukochanej żony i nie daje sobie o niej zapomnieć. Nawet wtedy, gdy bierze za żonę Valentinę.
Valentina jest uparta, zmotywowana do działania i wie, że czeka ją los tylko i wyłącznie u boku Dante. Jej mąż został zabity i cudem dostała drugą szansę na ułożenie sobie życia. Zaakceptowała zasady mafii, od których nie była w stanie uciec. Godząc się z tym, próbuje być dobrą żoną dla Dantego, ale spotyka się tylko z chłodną maską obojętności. W końcu traci cierpliwość, bo ile można mówić do ściany?
Podobała mi się jej postawa. Bardzo nie lubię jak bohaterki nie mają charakteru, nie umieją zawalczyć o swoje. Valentina zaimponowała mi tym, że wzięła sprawy w swoje ręce i nie zamierzała się poddać. Czy rozbiła skorupę Dantego, pod którą tak się chował? Tego wam nie zdradzę.
Powiem jedynie, że Dante ma swoje powody, by być takim jakim jest. Żyjąc w świecie mafii, wykonując egzekucje, mając nieciekawą przeszłość, można się bardzo zmienić. Jednak wpływ Valentiny zrobił swoje. Czy wyszło na dobre? Sprawdźcie.
Książka jest wciągająca i dobrze napisana pod względem akcji. Autorka zadbała, aby cały czas coś się działo. Czeka Was wiele tajemnic i intryg, które zaczną wypływać.
Tylko nie zdziwcie się, jak nagle zabraknie wam 7 stron, tak jak mi, ale to wina wydawnictwa. Niestety, błąd druku.
Na pewno wezmę się za następne książki Reilly. Jestem zadowolona z tej historii, którą pochłonęłam w jeden wieczór. Serdecznie Wam ją polecam.

Dziękuję wydawnictwu Niezwykłe za możliwość przeczytania.

czwartek, grudnia 05, 2019

Rhys [recenzja]


Agnieszka Siepielska
Dwudziestoczteroletnia Viviana Thomson pracuje w luksusowym sklepie z odzieżą męską. Pewnego dnia dowiaduje się, że jeden z klientów otrzymał inne garnitury, niż te, które zamawiał, a teraz domaga się, by osobiście dostarczono mu właściwe. Mimo że Viviana nie jest odpowiedzialna za tę pomyłkę, zgadza się pojechać do domu mężczyzny.
Rhys Miller jest szanowanym i niezwykle przystojnym milionerem. Lubi, gdy wszystko idzie po jego myśli, i stara się wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, żeby ugrać coś, na czym mu zależy. Dostarczenie niewłaściwego zamówienia pozwala mu więc wprowadzić w życie plan, który zaczął sobie układać jakiś czas temu. Kiedy w swoim domu widzi Vivianę, ma już pewność, że podjął właściwą decyzję.
Dziewczyna nie ma pojęcia o tym, że właśnie trafiła prosto do jaskini lwa.
Rhys to pierwsza część serii „Synowie Zemsty” o mafijnej rodzinie Valenti. Bohaterowie tej powieści zmagają się z piętnem przeszłości i skrywają wiele tajemnic. Kiedy te ujrzą światło.

Wokół tej powieści było głośno jeszcze przed premierą. Autorka podbiła serca tysięcy czytelników na Wattpadzie, a wydawnictwo podkreślało, że jest to najlepsza powieść mafijna ostatniego czasu. Jak jest naprawdę? Czy Siepielska daje nam coś nowego?
Nie.
Prosta, szybka odpowiedź. Czytelnik nie otrzymuje rewelacji. Ciężko mi powiedzieć, że była to powieść, która trzymała w napięciu, która była świetnie napisana. Mogę stwierdzić, że styl autorki był dobry, ale za bardzo chciała zaczerpnąć ze stylu amerykańskiego, stąd wychodziły takie ładne kwiatki jak "Vivienne Anne Thompson, upominam cię" – które wypowiadała do siebie bohaterka, W GŁOWIE. Postacie bardzo często zwracały się do siebie pełnym imieniem, drugim imieniem i nazwiskiem, co mnie niemiłosiernie denerwowało i wyprowadzało z równowagi. Przeszkadzał mi ten patos, który nijak miał się do mafii. Akurat w tym przypadku.
Mimo to Rhys przyciągał. W jakiś chory sposób zaciekawił mnie i sprawił, że nie chciałam odkładać książki. Wręcz przeciwnie – przeczytałam ją bardzo szybko i nie żałuję. Bo z jednej strony nie zostałam powalona na łopatki, ale z drugiej dostałam dawkę przyjemności i nie narzekam. Warsztatowo to nie jest zła książka. Fabularnie – oczekiwałam więcej. Więcej zwrotów akcji, więcej spraw mafii. Miałam wrażenie, że autorka jedynie liznęła temat. Mimo to... jestem w stanie uznać, że może taki miała cel? Może nie chciała za bardzo zagłębiać się w mafię, a miała być ona jedynie tłem?
Rhysa czyta się szybko. Jest to idealna powieść na jeden wieczór, na dłuższą podróż. Ma plusy i minusy, i niestety ja je wyłapuję bardzo sprawnie.
Vivienne, główna bohaterka – wydawała się trochę głupiutka, naiwna, ale okazała się być też uparta, co mi się podobało, bo nieczęsto to się zdarza w takiej literaturze.
Rhys – przystojny, oczywiście bogaty i bardzo apodyktyczny. Zyskał moją sympatię, lecz powiem szczerze, że nie jestem w stanie uwierzyć w miłość bohaterów. Uważam, że wmówił Vivienne uczucie i zmusił ją do związku, od początku powtarzając, że jest jego. Chwila, chwila, to tak nie działa.
Och, nie mogę sobie odpuścić i nie wspomnieć o postaci babci. Co za kobieta... Bardzo bezpośrednia i bezczelna. Autorka siliła się na humor, a wyszło żenująco. Może czasem babcia Vivienne miała coś mądrego do powiedzenia, ale generalnie wydawała się spiskującą z Rhysem, zboczoną babuszką, która na siłę wypycha Vivienne z domu.
Oprócz tego w powieści pojawia się też postać "przyjaciółki". Amelia pojawia się w życiu Vivienne nagle, niespodziewanie. Wraca skądś, a bohaterka jest w stanie powiedzieć jedynie tyle, że była bogata i znały się od zawsze, ale nie utrzymywały kontaktu. Jednak, oczywiście, przyjaźnią się i Vivienne jest w stanie pozwolić Amelie na wszystko, nawet na to, by za nią decydowała.
Koniec końców jestem zadowolona, może nie tak jak tego oczekiwałam, ale na tyle, że polecam tę książkę na raz, bez większych refleksji.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Niezwykłe

sobota, grudnia 28, 2019

Hope Again [recenzja]


Autorka: Mona Kasten
Everly Penn nigdy nie chciała się zakochać, a już na pewno nie w wykładowcy. Ale Nolan Gates jest czarujący, inteligentny i seksowny. Tylko przy nim Everly udaje się zapomnieć o mrocznych myślach, które od dzieciństwa nie dają jej spać w nocy. Im lepiej go poznaje, tym intensywniejsza staje się więź między nimi, tym bardziej Everly chce przekroczyć niewidzialną granicę, oddzielającą ją od Nolana. Nie wie jednak, że za jego optymizmem i miłością do literatury kryje się tajemnica. Tajemnica, która może zniszczyć ich miłość, zanim się na dobre zaczęła.


Uwielbiam każdą powieść Mony Kasten i jak do tej pory, na żadnej się nie zawiodłam. Czytam je szybko, przeważnie po dwóch dnia kończę. To chyba jasno świadczy o tym, jak łatwo przyswaja się ich treść. Są napisane lekko, ale nie prostacko. Mona Kasten ma świetny styl pisania i pokazuje to w każdej kolejnej książce.

Hope Again to następna część cyklu, który rozpoczęła moja ulubiona książka Begin Again. Historia opiera się na tym samym, wykreowanym już świecie, gdzie bohaterowie serii znają się ze sobą. Tym razem spotkałam się z historią Everly, studentki, która zaczyna czuć coś więcej do swojego profesora. Autorka porusza tutaj opowieść o zakazanym owocu. Niby chce się czegoś niedozwolonego, a jednak trzeba pamiętać o nienaruszeniu zasad. Everly bardzo ciągnie do Nolana, Nolan za to jest urzeczony Everly. Z tego nie może wyjść coś dobrego, skoro oboje prawie cały czas przebywają na terenie uniwersytetu, prawda?
Kibicowałam im, bo tych bohaterów nie da się nie lubić. Od początku Mona Kasten sprawiła, że obdarzyłam Nolana i Everly jakimś uczuciem. Niczego bardziej nie pragnęłam, jak tego, żeby im wyszło.
Nie powiem, że jest to najlepsza powieść Kasten. Szczerze? Myślę, że pisała ją na szybko, byleby dokończyć cykl. Mogłaby jeszcze wiele polepszyć, zmienić, dopisać, ale zdecydowała się oddać taką wersję w ręce czytelników. I cóż, nie  zawiodła mnie, tak jak mówiłam, lecz czułam, że czegoś mi zabrakło. Może więcej emocji przy tak trudnej historii, jaką stworzyła Kasten.
Jednak naprawdę uważam, że jej powieści są warte uwagi. To bardzo dobrze napisane młodzieżówki, uderzające w serducho. Przy nim czas płynie szybko, a nam robi się ciepło, gdy przekręcamy kolejne strony. Niecierpliwie wyczekuję kolejnej części tego cyklu. Mam niedosyt po Hope Again, którą Wam polecam zaraz po poprzednich tomach. :)
Polecam!

Dziękuję za egzemplarz wydawnictwu Jaguar.

czwartek, grudnia 19, 2019

Szczęście przy kominku [recenzja]



Poznaj pełną świątecznego ciepła opowieść, która w te Święta może przydarzyć się również tobie.
Wśród urokliwych, pokrytych śnieżnym puchem ulic kryje się wyjątkowe miejsce, gdzie rodzą się piękne opowieści – „Antykwariat z książką i kawą”. To tu, wśród opasłych tomów, przy kubku gorącej herbaty z sokiem malinowym czeka na ciebie Bunia, gotowa, by wesprzeć radą i dobrym słowem. Kiedy z nieba spadają wielkie płatki śniegu, a na choinkach migoczą światełka, w przerwie między świątecznymi przygotowaniami antykwariat odwiedzą okoliczni mieszkańcy. Przyjdą nie tylko na zakupy, ale również ze swoimi troskami i problemami. Czy ta wizyta odmieni ich życie?
Cuda naprawdę się zdarzają. Wystarczy tylko uwierzyć w magię Świąt!

Liczyłam na ciepłą opowieść, która rozczuli moje serce. Ale tak się nie stało. Czy było źle? Też nie. Książka sama w sobie wpisuje się w świąteczny klimat, lecz wydaje mi się, że autorka nie przedstawiła wszystkiego tak, jak chciała. Miałam wrażenie, że fabuła była nie do końca dopracowana pod względem emocji, które miały zostać przekazane czytelnikom. Bo dobrze, mieliśmy fajny, ciekawy pomysł, sposób wykonania był w porządku, ale co z tymi uczuciami? No, zabrakło.
Znalezione obrazy dla zapytania szczęscie przy kominkuTylko do tego w sumie chciałabym się przyczepić. Czytając tę książkę, nie męczyłam się. Przechodziłam ze strony na stronę, poznając kolejne losy rodzin, ale nie czułam więzi żadną z nich. Nie było mi ich szkoda, nie było mi z nimi wesoło. Towarzyszyła mi zupełna obojętność, a wydaje mi się, że nie tak powinna oddziaływać powieść – zwłaszcza świąteczna.
Zetknęłam się z powszechnymi problemami. Każdy takie ma lub będzie miał. Nic mnie nie zaskoczyło. Rozumiem, że autorka chciała poruszyć tę "normalność" ludzkiego życia, tyle czy warto pisać o tym aż całą książkę? Chodzi mi o to... że nie mogę za bardzo odkryć sensu tej historii. Po co została nam ona przekazana? Nie mam żadnych refleksji, nie jest mi przykro, nie jestem wzruszona, a bohaterów już nie pamiętam.
Oczywiście, nie każda powieść, którą przeczytamy, ma zostawiać w nas iskierki, płomienie i wspomnienia, ale po co tracić czas na takie, które naprawdę ani nie sprawią nam przyjemności, ani nie zaciekawią.
Nie byłam wynudzona, co ciekawe, ale może to dlatego, że Gabriela Gargaś pisze bardzo przystępnie i przyjemnie czytało mi się to, co stworzyła, lecz sens dalej pozostaje mi nieznany. Opis książki na siłę przekonuje nas, że odnajdziemy w niej magię świąt... No nic takiego się nie dzieje. Jedyną magię mamy właśnie w blurbie.
Nie będę Was oszukiwać. Nie jest to świąteczna książką, którą chcecie przeczytać, żeby wczuć się w atmosferę nadchodzącego Bożego narodzenia. Tutaj nic się nie dzieje, nic Was nie zaskoczy. Akcji nie ma żadnej. Nie lubię czytać książek o niczym, a niestety teraz tak się zdarzyło. Jedynym plusem był, jak mówiłam, styl pisania autorki. Reszta zostawia wiele do życzenia. Nie polecam, nie widzę sensu, żeby tracić czas.

Dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona za możliwość zrecenzowania książki

wtorek, grudnia 17, 2019

Tylko raz w roku [recenzja]


Autorka: Agnieszka Lingas-Łoniewska
Ich miłość była prawdziwa. Tylko zdarzyła się w złym momencie.
Świat Eli w Wigilię legł w gruzach.
Świat Kamila zawsze był chłodny, pusty i sztywny jak ręcznie tkany świąteczny obrus jego wyniosłej matki.
Gdy przypadkiem wpadli na siebie w ten wyjątkowy grudniowy wieczór, oboje czuli, że wydarzył się cud jak z bożonarodzeniowych filmów.
Ale magia świąt nie trwa wiecznie.
Ela musi się mierzyć z problemami rodzinnymi, a Kamil – stawić czoła zaborczej matce, która wie jedno: ukochany syn zasługuje na kogoś lepszego. Co roku, w Wigilię, wracają jednak – przynajmniej myślą – do miejsca, w którym spotkali się po raz pierwszy.
Choć żadne z nich nigdy wcześniej nikogo tak nie kochało, ich uczucie może się okazać nie dość silne w starciu z prozą życia.
Chyba że zdarzy się kolejny cud. W końcu kiedy, jeśli nie w Gwiazdkę?
Książki świąteczne czytam na przełomie listopada i grudnia. Wtedy są dla mnie najciekawsze, a atmosfera im sprzyja. Tylko raz w roku była zupełną nowością i do zrecenzowania jej przekonał mnie ciekawy opis.
Życie Eli i Kamila zostaje połączone w Wigilię. Ich losy splatają się ze sobą, niestety każde z nich zostało rzucone na głęboką wodę i nie ma ciekawych przeżyć. Historie, które opowiadają nie są wesołymi historiami.
Autorka chciała przedstawić trud, problemy i rozterki, z którymi muszą mierzyć się bohaterowie. To wszystko na przestrzeni kilku lat, cały czas w otoczce zimy i świąt. Nie uważam, aby poruszyła to odpowiednio, ale wystarczająco. Za bardzo rozbiła fabułę i rozłożyła w czasie. Nie było ciągłości akcji, która pozwoliłaby mi się lepiej wgryźć w tę historię. Przeskoki sprawiały, że traciłam rezon i przestawałam się skupiać. Bardziej przypominało to streszczenie losów bohaterów, które autorka starała się pokazać jedynie w Wigilię. Ten zabieg po prostu się nie sprawdził.
Niby bohaterowie spotykają na swojej drodze liczne problemy, ale to wszystko jest obtoczone w lukrze, bo i tak oczywiście znajdą łatwe rozwiązanie. Nie, nie, nie. To tak nie działa.
Nie miałam niechęci, nie chciałam odłożyć książki na bok. To nie była zła powieść, od razu zaznaczam. Po prostu nie czułam się do niej przyciągana. Kamil i Ela byli mi obojętni, a ich dialogi wydawały się... sztuczne? Może za bardzo przerysowane. Czasem tak właśnie bywa z postaciami, gdy autor przedstawia ich zbyt płasko. A właśnie Kamil z Elą nie zostali zbytnio wykreowani i przedstawieni czytelnikowi. Przez to nie mogłam darzyć ich większą sympatią.
Nie wywołało to u mnie żadnych emocji. Przeczytałam tę książkę, bo chciałam ją skończyć, ale czy miałam po niej jakieś refleksje? Nie. Wydaje mi się, że swoimi umiejętnościami autorka mogłaby sprawić, że moje serce zabiłoby mocniej, ale nie dopracowała fabuł i dialogów wystarczająco dobrze. 
Podobał mi się aspekt Wrocławia, w którym toczyła się akcja. Ponieważ tu mieszkam, przyjemniej było mi czytać o losach bohaterów. Szczerze mówiąc, mimo że przez moje serce nie przeszło tornado, w moich oczach nie stanęły łzy, to z chęcią dam szansę autorce i przeczytam inne jej powieści, bo sądzę, że mogą mi się spodobać. Tutaj zabrakło tego CZEGOŚ. Jeśli to miała być niełatwa historia o smutku, problemach i stracie to rozumiem, aczkolwiek nie została odpowiednio przedstawiona. Doceniam jednak świąteczny klimat i kunszt. Do stylu autorki nie mogę się przyczepić. Wręcz jest na plus i dlatego sięgnę po inne tytuły.
Tej książki nie polecam, ale i nie odradzam. Nie jest źle napisana. Myślę, że bardziej chodzi o podejście do fabuły. Była średnia, lecz sądzę, że może się spodobać innym, dlatego nie ustosunkuję się za bardzo. :)

Dziękuję za możliwość recenzji wydawnictwu Burda

niedziela, grudnia 15, 2019

Złączeni obowiązkiem [recenzja]


Autorka: Cora Reilly
Żona Dantego Cavallaro zmarła cztery lata temu. A teraz, kiedy mężczyzna ma zostać najmłodszym donem chicagowskiej mafii, będzie potrzebował nowej żony. Do tej roli została wybrana Valentina.
Nie była ona już panną, a wdową. Jednak nikt nie wiedział, że jej pierwsze małżeństwo było czystą fikcją. Gdy Valentina skończyła osiemnaście lat, zgodziła się poślubić Antonia, żeby pomóc mu zataić pewną prawdę. Mężczyzna był gejem i kochał kogoś spoza rodziny mafijnej. Nawet po jego śmierci Valentina utrzymała ten fakt w tajemnicy, nie tylko po to, by zachować godność zmarłego człowieka, ale również, by chronić siebie samą. I teraz gdy ma poślubić Dantego, szybko może wyjść na jaw, że jej małżeństwo z Antonio nigdy nie zostało skonsumowane.
Dante ma dopiero trzydzieści sześć lat, ale już wzbudza strach i szacunek wśród członków mafii. Słynie z tego, że zawsze dostaje to, czego chce. Valentina jest przerażona perspektywą nocy poślubnej, która szybko wyjawi jej sekret. Jednak okazuje się, że bezpodstawnie, ponieważ Dante w ogóle nie jest nią zainteresowany. Jego serce nadal należy do jego zmarłej żony.
Valentina jest zdesperowana i przepełniona pożądaniem. Postanawia zwrócić uwagę swojego zimnego męża, nawet jeżeli i tak nigdy nie zdobędzie jego serca.


Już drugi raz sięgnęłam po Corę Reilly i nie żałuję. Możecie znać mnie z zachwytów nad Złączeni honorem, pierwszym tomem serii. Świetny romans z wątkiem mafijnym, moim zdaniem dobrze przygotowany i nie przesadzony. W drugiej części autorka również nie zawiodła. Dodam, że nie trzeba czytać w kolejności wydania. Losy bohaterów splatają się, ale nie są aż tak powiązane.
Dante Cavallero to wdowiec, traktujący wszystkich bardzo chłodno, z dystansem. W domu wciąż trzyma rzeczy ukochanej żony i nie daje sobie o niej zapomnieć. Nawet wtedy, gdy bierze za żonę Valentinę.
Valentina jest uparta, zmotywowana do działania i wie, że czeka ją los tylko i wyłącznie u boku Dante. Jej mąż został zabity i cudem dostała drugą szansę na ułożenie sobie życia. Zaakceptowała zasady mafii, od których nie była w stanie uciec. Godząc się z tym, próbuje być dobrą żoną dla Dantego, ale spotyka się tylko z chłodną maską obojętności. W końcu traci cierpliwość, bo ile można mówić do ściany?
Podobała mi się jej postawa. Bardzo nie lubię jak bohaterki nie mają charakteru, nie umieją zawalczyć o swoje. Valentina zaimponowała mi tym, że wzięła sprawy w swoje ręce i nie zamierzała się poddać. Czy rozbiła skorupę Dantego, pod którą tak się chował? Tego wam nie zdradzę.
Powiem jedynie, że Dante ma swoje powody, by być takim jakim jest. Żyjąc w świecie mafii, wykonując egzekucje, mając nieciekawą przeszłość, można się bardzo zmienić. Jednak wpływ Valentiny zrobił swoje. Czy wyszło na dobre? Sprawdźcie.
Książka jest wciągająca i dobrze napisana pod względem akcji. Autorka zadbała, aby cały czas coś się działo. Czeka Was wiele tajemnic i intryg, które zaczną wypływać.
Tylko nie zdziwcie się, jak nagle zabraknie wam 7 stron, tak jak mi, ale to wina wydawnictwa. Niestety, błąd druku.
Na pewno wezmę się za następne książki Reilly. Jestem zadowolona z tej historii, którą pochłonęłam w jeden wieczór. Serdecznie Wam ją polecam.

Dziękuję wydawnictwu Niezwykłe za możliwość przeczytania.

czwartek, grudnia 05, 2019

Rhys [recenzja]


Agnieszka Siepielska
Dwudziestoczteroletnia Viviana Thomson pracuje w luksusowym sklepie z odzieżą męską. Pewnego dnia dowiaduje się, że jeden z klientów otrzymał inne garnitury, niż te, które zamawiał, a teraz domaga się, by osobiście dostarczono mu właściwe. Mimo że Viviana nie jest odpowiedzialna za tę pomyłkę, zgadza się pojechać do domu mężczyzny.
Rhys Miller jest szanowanym i niezwykle przystojnym milionerem. Lubi, gdy wszystko idzie po jego myśli, i stara się wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, żeby ugrać coś, na czym mu zależy. Dostarczenie niewłaściwego zamówienia pozwala mu więc wprowadzić w życie plan, który zaczął sobie układać jakiś czas temu. Kiedy w swoim domu widzi Vivianę, ma już pewność, że podjął właściwą decyzję.
Dziewczyna nie ma pojęcia o tym, że właśnie trafiła prosto do jaskini lwa.
Rhys to pierwsza część serii „Synowie Zemsty” o mafijnej rodzinie Valenti. Bohaterowie tej powieści zmagają się z piętnem przeszłości i skrywają wiele tajemnic. Kiedy te ujrzą światło.

Wokół tej powieści było głośno jeszcze przed premierą. Autorka podbiła serca tysięcy czytelników na Wattpadzie, a wydawnictwo podkreślało, że jest to najlepsza powieść mafijna ostatniego czasu. Jak jest naprawdę? Czy Siepielska daje nam coś nowego?
Nie.
Prosta, szybka odpowiedź. Czytelnik nie otrzymuje rewelacji. Ciężko mi powiedzieć, że była to powieść, która trzymała w napięciu, która była świetnie napisana. Mogę stwierdzić, że styl autorki był dobry, ale za bardzo chciała zaczerpnąć ze stylu amerykańskiego, stąd wychodziły takie ładne kwiatki jak "Vivienne Anne Thompson, upominam cię" – które wypowiadała do siebie bohaterka, W GŁOWIE. Postacie bardzo często zwracały się do siebie pełnym imieniem, drugim imieniem i nazwiskiem, co mnie niemiłosiernie denerwowało i wyprowadzało z równowagi. Przeszkadzał mi ten patos, który nijak miał się do mafii. Akurat w tym przypadku.
Mimo to Rhys przyciągał. W jakiś chory sposób zaciekawił mnie i sprawił, że nie chciałam odkładać książki. Wręcz przeciwnie – przeczytałam ją bardzo szybko i nie żałuję. Bo z jednej strony nie zostałam powalona na łopatki, ale z drugiej dostałam dawkę przyjemności i nie narzekam. Warsztatowo to nie jest zła książka. Fabularnie – oczekiwałam więcej. Więcej zwrotów akcji, więcej spraw mafii. Miałam wrażenie, że autorka jedynie liznęła temat. Mimo to... jestem w stanie uznać, że może taki miała cel? Może nie chciała za bardzo zagłębiać się w mafię, a miała być ona jedynie tłem?
Rhysa czyta się szybko. Jest to idealna powieść na jeden wieczór, na dłuższą podróż. Ma plusy i minusy, i niestety ja je wyłapuję bardzo sprawnie.
Vivienne, główna bohaterka – wydawała się trochę głupiutka, naiwna, ale okazała się być też uparta, co mi się podobało, bo nieczęsto to się zdarza w takiej literaturze.
Rhys – przystojny, oczywiście bogaty i bardzo apodyktyczny. Zyskał moją sympatię, lecz powiem szczerze, że nie jestem w stanie uwierzyć w miłość bohaterów. Uważam, że wmówił Vivienne uczucie i zmusił ją do związku, od początku powtarzając, że jest jego. Chwila, chwila, to tak nie działa.
Och, nie mogę sobie odpuścić i nie wspomnieć o postaci babci. Co za kobieta... Bardzo bezpośrednia i bezczelna. Autorka siliła się na humor, a wyszło żenująco. Może czasem babcia Vivienne miała coś mądrego do powiedzenia, ale generalnie wydawała się spiskującą z Rhysem, zboczoną babuszką, która na siłę wypycha Vivienne z domu.
Oprócz tego w powieści pojawia się też postać "przyjaciółki". Amelia pojawia się w życiu Vivienne nagle, niespodziewanie. Wraca skądś, a bohaterka jest w stanie powiedzieć jedynie tyle, że była bogata i znały się od zawsze, ale nie utrzymywały kontaktu. Jednak, oczywiście, przyjaźnią się i Vivienne jest w stanie pozwolić Amelie na wszystko, nawet na to, by za nią decydowała.
Koniec końców jestem zadowolona, może nie tak jak tego oczekiwałam, ale na tyle, że polecam tę książkę na raz, bez większych refleksji.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Niezwykłe