niedziela, listopada 29, 2020

Aiden [recenzja]



Autorka: Melanie Moreland
Aiden stał się kimś, kogo wielu szanowało i podziwiało. Był częścią odnoszącej sukcesy firmy, bogatym i interesującym mężczyzną, który nie przejmował się bzdurami. Tyle że to była maska, za którą skutecznie ukrywał swoją prawdziwą twarz. Straszliwa przeszłość, pełna przemocy i pogardy, odcisnęła na jego sercu i duszy potworne piętno.
Cami miała kuszące ciało i piękne zielone oczy. Ona, jako jedyna kobieta, zdołała przedrzeć się przez skorupę banałów i dostrzec prawdziwego Aidena. Zrozumiała, że przeznaczony jej jest właśnie ten delikatny i poraniony w środku mężczyzna. Jej oczy dostrzegały o wiele więcej, niż on chciał jej pokazać. Aiden uważał, że nigdy nie będzie wystarczająco dobry, by na nią zasłużyć, dlatego postanowił odepchnąć ją i jej uczucia. Ale Cami absolutnie nie miała zamiaru się poddać...
To, że oboje pasują do siebie, widział chyba każdy. I nie chodziło tylko o namiętność. Aiden zdawał sobie sprawę, że nie może żyć bez Cami, ale uznał, że ich związek nie ma przyszłości. Tymczasem ona zdecydowała się walczyć. O niego, o siebie, o ich miłość...

Aiden to kontynuacja książki Bentley, którą miałam okazję czytać jeszcze w wakacje. Już od początku zaciekawiła mnie swoją wartką akcją i przede wszystkim poczuciem humoru wplecionym w ciekawe dialogi. Autorka świetnie poprowadziła pierwszy tom, przez co nie mogłam się od niego oderwać. Gdy tylko zobaczyłam, że jest już druga część, musiałam po nią sięgnąć.

Aiden to przyjaciel Bentleya, ma problemy z koncentracją, jest rozkojarzony, ale za to bardzo bystry. Nawiązuje ciepłą relację z piękną Cami. Ich związek nie jest związkiem. Nie są pewni w zasadzie, do czego dążą. Autorka ukazuje rozwijającą się nić komunikacji między bohaterami i robi to w romantyczny, zabawny, czasem wzruszający sposób. To niezwykle przyjemni bohaterowie, których losy miło się czyta. Przyznaję, że nie mogłam oderwać się i od tego tomu. Książkę pochłonęłam w jeden dzień, ale zwlekałam z recenzją. Nie miałam odpowiednich słów. Moreland zostawiła mnie z rozczulonym sercem i pewnymi przemyśleniami, którymi się nie podzielę.

Moim zadaniem nie jest na pewno streszczanie dla Was powieści. Nie będę przytaczać zbyt wiele. Wiedzcie, że się dzieje. Bardzo się cieszę, że postacie z Bentleya są tu obecne i dodają klimatu dla całej serii.

Cami i Aiden trafią do Waszych serc. Ich charakterystyka jest rozbudowana, za co jestem wdzięczna autorce. To, czego najbardziej nie lubię, to puste jak kartki papieru, postacie, o których nie wiemy zbyt dużo lub są wpisane w jeden i ten sam schemat. Moreland świetnie ich poprowadziła i to jest duży plus tej książki. Oczywiście humor wysuwa się na prowadzenie. Tego nie zabraknie.

Z ręką na sercu polecam tę książkę, jak i pierwszy tom. Dobry styl pisania, zabawne dialogi i wciągająca fabuła – idealny zestaw na jesień. Dodajcie do tego jeszcze kubek ciepłej herbaty i koc.

piątek, listopada 20, 2020

Złączeni miłością [recenzja]




Nikt nie przypuszczał, że się w sobie zakochają.
Kiedy Aria została oddana Luce w akcie małżeństwa, wszyscy byli pewni, że przyszły Capo ją złamie.
Aria była tego pewna.
Mężczyzna taki jak on, nieznający litości, nieczujący nic prócz nienawiści.
Jednak to, co niemożliwe, zdarzyło się. Zakochali się w sobie.
Ale Luca wie, zawsze wiedział, że miłość w jego świecie, na jego pozycji to ryzyko.
Kiedy Aria zdradza Lukę, próbując chronić swoją rodzinę, szybko się orientuje, że może stracić coś, o co tak długo walczyła. Zaufanie Luki.
Zaufanie ze strony mężczyzny, który nigdy nie zaufał nikomu bezgranicznie. Czy teraz zrozumie, że nigdy nie powinien?

Uważam, że ta część jest jedną z najlepszych. Tak, zaczynam z grubej rury. Luca i Aria rozpoczęli całą historię serii Złączonych honorem i mój sentyment do nich jest ogromny. Przy części "Luca" nie byłam tak poruszona, ponieważ tutaj został przedstawiony pierwszy tom z męskiej perspektywy. Natomiast "Złączeni miłością" to już inna bajka.
Reilly serwuje nam podróż przez przeszłość. Wracamy do wydarzeń, które miały miejsce we wcześniejszych częściach serii, ale tym razem widzimy je oczami Luci i Arii. Bardzo podoba mi się ten zabieg. To dopełnienie historii, które jest satysfakcjonujące, a nie zbędne. Na przestrzeni lat obserwujemy przemianę Arii, która z grzecznego aniołka przeradza się w waleczną lwicę oraz przemianę Luci, którego serce mięknie.
W tym tomie autorka serwuje nam mnóstwo emocji, a na dodatek kolejną dawkę emocji. Naprawdę sporych. Czytałam w napięciu, przez co owy tom skończyłam w jeden dzień. Akcja dotyczy nie tylko Arii i Luci, ale i bohaterów, którzy pojawili się już wcześniej. Ma to wpływ na życie głównych postaci. Jestem zaskoczona przedstawioną relacją przez Reilly. Autorka buduje ich miłość powoli i pokazuje jaki wpływ ma na nich. Nic nie dzieje się bez powodu. Aria nagle nie szaleje z miłości do męża, a Luca nie jest idealnym facetem, który zapomniał, czym się zajmuje. Nic z tych rzeczy.
Jeszcze raz podkreślę, ta część ma prawo bytu i jest świetnie napisana. Autorka cały czas trzyma nas w napięciu i emocje, jakie wywołuje są ogromne. Jeśli szukacie książki, w której nie wieje nudą, to właśnie dobry wybór. Cały czas powtarzam, że jest to jedna z lepszych serii mafijnych. Dobrze poprowadzona i przygotowana, niezbyt wulgarna.
Nie powiem Wam, jaki mam stosunek do zakończenia, ale Reilly czyta czytelnikom w myślach. Świetnie poprowadziła całą historię i nie przesadziła z niepotrzebnymi wątkami. Lubi przeskakiwać w czasie i pokazywać nam tyle, ile trzeba. Bardzo to doceniam.
Przygotujcie się na zwroty akcji. Oj, tak. To, co wydarzyło się w tym tomie, wbiło mnie w ziemię i przez kilka rozdziałów miałam niewielki zawał serca. Czy przeżyłam to jakoś? Zobaczycie, jeśli sami skusicie się na historię Arii i Luci.
Z całego serca polecam wam serię Złączonych honorem, jeżeli lubicie takie klimaty. Reilly nie zawodzi i nie zwalnia tempa w swojej twórczości.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwo Niezwykłe

piątek, listopada 13, 2020

Złączeni zemstą [recenzja]



Autorka: Cora Reilly
Był jej karą. Losem gorszym niż śmierć.
Nikt nie wie, jak naprawdę ma na imię. Mówią na niego Growl, ale za plecami nazywają go Bękartem. Na gardle ma bliznę, której pochodzenia nikt nie zna. W jego spojrzeniu nie ma niczego ludzkiego. Bardziej przypomina zwierzę niż człowieka i nawet w szeregach mafii budzi strach.
Po tym, jak ojciec Cary okrada swojego szefa, bossa mafii w Las Vegas, drogi Cary i Growla się przecinają. Falcone oferuje Growlowi dziewczynę w podziękowaniu za jego usługi. I tak Bękart, który zawsze dostawał resztki, zostaje wyróżniony.
Cara jest jego i może z nią zrobić, co zechce.

Świat Cory Reilly nie jest łatwy – jest brutalny, staroświecki i nie idący z prawami, które panują teraz. Dlatego biorąc się za czytanie tej historii, trzeba patrzeć na nią z przymrużeniem oka. Jest to świat mafii, pełen zasad, w których władzę mają mężczyźni. Tak było i jest – nie możemy oczekiwać od Ojca Chrzestnego, że będzie nowoczesny i przyszłościowy. Kiedy czytam Złączonych, nie oczekuję, że faceci będą traktować kobiety w dobry i odpowiedni sposób, chociaż bardzo bym tego chciała. Podchodzę do tego tekstu, wiedząc z czym się zmierzę, bo zakładam, że takie są zasady w romansie mafijnym.
Cara i Growl nie są bezpośrednio połączeni z wcześniejszymi postaciami. Cara jest pięknością, która zostaje nagrodą dla Growla, prawej ręki Falcone'a. Jej ojciec zdradził i za to poniósł karę, a ona musi za to zapłacić. W tym świecie nie warto kłamać i oszukiwać lepszych od siebie – prawda zawsze wyjdzie na jaw.
Niestety autorka stworzyła kolejną rodzinę, odłam świata przedstawionego, której brakuje magii. Nie są to emocje takie, jak czułam przy Luce i Arii czy Giannie i Matteo. Wybuchy, awantury, dogryzanie sobie i ta gorąca, porywająca miłość. Tutaj tego zabrakło. Carze i Growlowi nie kibicowałam. Czytałam ich historię z przyjemnością, ale bez zaskoczenia i zachwytu. Wiedziałam, co się wydarzy po kolei, bo Cora Reilly trzyma się schematu. Ale, ale... ogromnym plusem i muszę to otwarcie przyznać, jest stworzenie przez autorkę bohatera nieidealnego. Growl ma trudną przeszłość, bardzo nieciekawą i na dodatek ma brzydką bliznę, zniszczone struny głosowe, a na dodatek nie posiada stołu w kuchni (wiem, masakra). Spodobało mi się to, że postać męska nie jest ideałem marzeń, stojącym na wystawie sklepu, ale facetem poranionym, z przeszłością widoczną na ciele. Jest to bardziej realny obraz, choć nie powiem, że Luca swoim pięknem mi czymś przeszkadza.
Cara jest damą z wysokich sfer, która trafia do świata szemranego, znacznie mniej barwnego. Była księżniczką, a teraz zamieszkała w pustym mieszkaniu z ponurym człowiekiem. Zetknęła się z rzeczywistością, ale szybko się w niej odnalazła. Nadała domowi Growla światła. Wniosła radość i szczęście, tym samym motywując go do życia. Została jego włącznikiem.
Czy wszystko może być takie łatwe? Świat mafii skrywa ogrom tajemnic i na pewno nieraz rzuca kłody pod nogi.
Nie jest to najlepsza książka z całej serii, ale jest ciekawa i polecam fanom Cory Reilly. Przekonajcie się sami, może pokochacie Carę i Growla – da się to zrobić.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Niezwykłe

czwartek, listopada 12, 2020

Park Avenue [recenzja]

Autorki: Keeland&Ward

Niepospolita uroda Elodie Atlier była pułapką na facetów, którzy zdradzali swoje kobiety. Agencja detektywistyczna nie była jednak pracą jej marzeń, więc w końcu Elodie postanowiła poszukać lepszego zajęcia. Tamtego dnia śpieszyła się na rozmowę z potencjalnym pracodawcą. Niestety, miała pecha, niegroźną stłuczkę. Tamten gość miał drogi samochód, wygląd greckiego boga i paskudne maniery. Po ostrej wymianie zdań rozstali się, a Elodie miała nadzieję, że więcej tego bufona nie spotka. Nie miała więc tęgiej miny, gdy okazało się, że stara się o pracę właśnie u niego.

Ukochany duet powraca. Dziewczyny nie zwalniają tempa i dalej serwują nam dobrą porcję humoru. Gdy sięgam po nie, wiem, że się nie zawiodę. Między nimi jest taka chemia, że z łatwością przenoszą ją w styl pisania.

Bohaterowie spotykają się przypadkowo, w zabawny sposób. Hollis już na początku ma uprzedzenia do głównej bohaterki przez stłuczkę samochodem, a pech chciał, że dziewczyna stara się o posadę niani dla jego bratanicy. No, nie będzie miała ulg. Nie wpadła mu w oku, była zadziorna i jest cholernie uparta.

Mimo to może dostanie szansę?

No, jasne, że dostanie. Inaczej nie byłoby fabuły. Elodie daje Hollisowi popalić. Riposty są na porządku dziennym. Droczenie się Hollisa i Elodie wywołuje w czytelniku rozbawienie. To cudowne, że autorki nie ciągną dialogów na siłę i nie są one sztuczne. Mieszają w życiu bohaterów, jak w filiżance kawy. Trochę gorzko, trochę słodko. Nie ma łatwo. Jest pod górę. Zawirowania, tajemnice, pewna sprawa, która wychodzi na jaw pod koniec książki.

Wiecie, te romanse mają to do siebie, że są schematyczne. Mimo to bawią, rozczulają i wciągają. Czyta się je z szybkim biciem serca i uśmiechem na twarzy. Uwielbiam takie historie. Na chwilę, na poprawę humoru. Po których wiem, czego się spodziewać.

Duet tych autorek jak zawsze serwuje nam salwy śmiechu i nawet trochę wzruszenia. Hollis i Elodie to kolejna para, którą chciałoby się poznać i czasem wpaść do nich na herbatę. Schematy w niczym nie przeszkadzają, bo to w nich kryje się urok Ward i Keeland.

Serdecznie polecam Wam najnowszą książkę od Ward i Keeland.

wtorek, listopada 10, 2020

Co powiesz na spotkanie? [recenzja]



Autorka: Rachel Winters

Napisać komedię romantyczną w dzisiejszym świecie to prawdziwe wyzwanie!

Bo przecież wszystkie romantyczne historie wymyślono w latach 90…

I czy dzisiaj ktoś jeszcze potrzebuje się wzruszać…?

Evie jest przekonana, że tak! Ezra jest przekonany, że nie.

I mają problem, bo on musi napisać scenariusz komedii romantycznej, chociaż bardzo tego nie chce. A jej przyszłość zależy od tego, czy jemu się uda.

Evie nie zamierza siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż Ezra prześle jej szefowi gotowy tekst. O nie – to mogłoby się nigdy nie wydarzyć. Zamiast tego proponuje układ – ona będzie mu dostarczać zabawnych inspiracji i udowodni, że w prawdziwym życiu można zakochać się jak w filmie, a on będzie pisał.

I choć Evie nie wierzy w „długo i szczęśliwie” z ukochanym, zrobi wszystko, by zachować pracę… Nawet jeżeli miałaby odgrywać kultowe sceny z komedii romantycznych w nieskończoność. Wylać w barze sok na uroczego nieznajomego? Żaden problem. Zostawić swój numer w książkach porozrzucanych po całym Londynie, żeby sprawdzić, kto zadzwoni? Robi się. Z pomocą zaufanych przyjaciół oraz Bena i Anette, ojca i córki, których nieustannie przypadkowo spotyka, Evie zrobi wszystko, aby poznać mężczyznę jak z prawdziwego romansu.


Lubicie komedie romantyczne? Jeśli tak, to pewnie znacie ich dużo. Ta książka na nich bazuje i odgrywa sceny z owych filmów. Byłam zaskoczona tym zabiegiem, ale tak pozytywnie, bo to miłe uczucie widzieć inne odtworzenie filmów, które już widziałam.

"Co powiesz na spotkanie?" to książka z serii Mała czarna, którą serdecznie Wam polecam. W serii wyszli "Współlokatorzy", znajdziecie ich na moim blogu oraz "Zamiana" – obie książki są świetne. 

Evie ma bardzo trudne zadanie. Zgadza się pomóc nieprzyjemnemu scenarzyście, który ją olewa, ignoruje i wręcz wyśmiewa. A ona jest w stanie to wszystko w sobie zdusić i wymyślić plan, który uratuje przyszły film.

Akcja książki jest dynamiczna. Evie odhacza krok po kroku każdy punkt planu. Umawia się na randki i odgrywa sceny ze znanych filmów. Mimo to ten klimat w końcu przestaje działać w stu procentach i w pewnym momencie straciłam zainteresowanie tą książką. Czytało mi się ją żmudniej, nudziłam się i naprawdę chciałam ją skończyć.

Długo zajęło mi, zanim zabrałam się do napisania opinii o tej książce. Może to dlatego, że miałam mieszane odczucia. Z jednej strony ciepło w moim sercu, a z drugiej to małe rozczarowanie. Bo jednak mam sentyment do Evie, głównej bohaterki, która została dobrze wykreowana. Nie należy do irytujących postaci – na całe szczęście.

Wydaje mi się, że autorka, która ma świetny styl pisania, zapomniała o elementach "wow". Zabrakło mi scen, które by mnie zaskoczyły i przykuły moją uwagę. Nie było szoku, ale mimo to dobrze wspominam ową lekturę. Chciałabym, abyście sami się przekonali, bo możemy mieć zupełne inne podejście do fabuły tej książki. Zawińcie się w koc, weźcie herbatę i zaczytajcie się, a nóż Wasze odczucia będą inne.


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Albatros

wtorek, listopada 03, 2020

Dwa dni w Paryżu [recenzja]



Autorka: Jojo Moyes

Paryż jest zawsze dobrym pomysłem, nawet jeśli nic nie idzie zgodnie z planem…

Zanim zdążyła się zastanowić, weszła do biura podróży i kupiła dwa bilety. To zupełnie nie w stylu Nell! Dwa dni w Paryżu, pierwsza szalona decyzja w jej życiu… Tylko że spełnia się najgorszy scenariusz i Nell zostaje sama w mieście zakochanych.

Ale przecież jest w Paryżu! Na tyle wielkim, żeby poczuć się wolną, i na tyle małym, żeby spotkać kogoś naprawdę wyjątkowego. Tylko tutaj można poczuć taki przypływ odwagi. Dać się zaprosić na drinka chłopakowi, który zachwycił się tym samym obrazem Fridy Kahlo. Zobaczyć wszystkie atrakcje Paryża w ciągu dwudziestominutowego rajdu na skuterze. Przeżyć najlepszą noc w swoim życiu.

I zamiast tworzyć kolejną listę za i przeciw, zapisać na czystej kartce tylko dwa słowa: Żyj chwilą.



Nie spodziewałam się opowiadań, kiedy brałam do rąk tę ksiażkę. Myślę, że autorka specjalnie zadbała o tak specyficzny zabieg, tajemniczy i zaskakujący. Już pierwsze opowiadanie sprawiło, że miałam ochotę wsiąść do samolotu i wypić kawę w Paryżu. Styl Moyes jest dobry – dodaje otuchy. Osobiście zrobiło mi się przytulniej, gdy zaczytywałam się najpierw w historię Nell, a później kolejnych bohaterów.

Opowiadania są dość długie, słodkie, smutne, wzruszające i poruszające. Patrząc na pogodę za oknem, wydają się cudownym antidotum na jesień. Moyes mnie zachwyciła, tym razem inną formą prozy niż zwykle i znowu, to się robi monotonne, ale muszę Wam ją polecić.

Autorka porusza kobiece problemy, czasem wyolbrzymione na skalę światową i tłumaczy, jak sobie z nimi radzić. Stawiamy sobie wysokie poprzeczki, ciągle czujemy się winne (przepraszam za uogólnienia), a nie w tym rzecz. To, co wyniosłam z tej książki to myśl, że nie jesteśmy połówkami, czekającymi na drugie połówki. Nie, nie i jeszcze raz nie. Jesteśmy całością, cudowną całością, a ta osoba będzie równą całością jak my.

Moyes nie idealizuje. Pokazuje cząstkę rzeczywistości, uwypukla ją. Sprawia, że problemy codzienne nie sprawiają wrażenia błahych, ale też nie powinny być nie do przejścia. Jak dla mnie – warto zaryzykować i przestać kierować się tylko rozsądkiem i przyzwyczajeniem. Aby coś zmienić, trzeba podjąć działania i tylko wtedy problemy staną się mniejsze, a później może znikną całkowicie.


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Znak

niedziela, listopada 29, 2020

Aiden [recenzja]



Autorka: Melanie Moreland
Aiden stał się kimś, kogo wielu szanowało i podziwiało. Był częścią odnoszącej sukcesy firmy, bogatym i interesującym mężczyzną, który nie przejmował się bzdurami. Tyle że to była maska, za którą skutecznie ukrywał swoją prawdziwą twarz. Straszliwa przeszłość, pełna przemocy i pogardy, odcisnęła na jego sercu i duszy potworne piętno.
Cami miała kuszące ciało i piękne zielone oczy. Ona, jako jedyna kobieta, zdołała przedrzeć się przez skorupę banałów i dostrzec prawdziwego Aidena. Zrozumiała, że przeznaczony jej jest właśnie ten delikatny i poraniony w środku mężczyzna. Jej oczy dostrzegały o wiele więcej, niż on chciał jej pokazać. Aiden uważał, że nigdy nie będzie wystarczająco dobry, by na nią zasłużyć, dlatego postanowił odepchnąć ją i jej uczucia. Ale Cami absolutnie nie miała zamiaru się poddać...
To, że oboje pasują do siebie, widział chyba każdy. I nie chodziło tylko o namiętność. Aiden zdawał sobie sprawę, że nie może żyć bez Cami, ale uznał, że ich związek nie ma przyszłości. Tymczasem ona zdecydowała się walczyć. O niego, o siebie, o ich miłość...

Aiden to kontynuacja książki Bentley, którą miałam okazję czytać jeszcze w wakacje. Już od początku zaciekawiła mnie swoją wartką akcją i przede wszystkim poczuciem humoru wplecionym w ciekawe dialogi. Autorka świetnie poprowadziła pierwszy tom, przez co nie mogłam się od niego oderwać. Gdy tylko zobaczyłam, że jest już druga część, musiałam po nią sięgnąć.

Aiden to przyjaciel Bentleya, ma problemy z koncentracją, jest rozkojarzony, ale za to bardzo bystry. Nawiązuje ciepłą relację z piękną Cami. Ich związek nie jest związkiem. Nie są pewni w zasadzie, do czego dążą. Autorka ukazuje rozwijającą się nić komunikacji między bohaterami i robi to w romantyczny, zabawny, czasem wzruszający sposób. To niezwykle przyjemni bohaterowie, których losy miło się czyta. Przyznaję, że nie mogłam oderwać się i od tego tomu. Książkę pochłonęłam w jeden dzień, ale zwlekałam z recenzją. Nie miałam odpowiednich słów. Moreland zostawiła mnie z rozczulonym sercem i pewnymi przemyśleniami, którymi się nie podzielę.

Moim zadaniem nie jest na pewno streszczanie dla Was powieści. Nie będę przytaczać zbyt wiele. Wiedzcie, że się dzieje. Bardzo się cieszę, że postacie z Bentleya są tu obecne i dodają klimatu dla całej serii.

Cami i Aiden trafią do Waszych serc. Ich charakterystyka jest rozbudowana, za co jestem wdzięczna autorce. To, czego najbardziej nie lubię, to puste jak kartki papieru, postacie, o których nie wiemy zbyt dużo lub są wpisane w jeden i ten sam schemat. Moreland świetnie ich poprowadziła i to jest duży plus tej książki. Oczywiście humor wysuwa się na prowadzenie. Tego nie zabraknie.

Z ręką na sercu polecam tę książkę, jak i pierwszy tom. Dobry styl pisania, zabawne dialogi i wciągająca fabuła – idealny zestaw na jesień. Dodajcie do tego jeszcze kubek ciepłej herbaty i koc.

piątek, listopada 20, 2020

Złączeni miłością [recenzja]




Nikt nie przypuszczał, że się w sobie zakochają.
Kiedy Aria została oddana Luce w akcie małżeństwa, wszyscy byli pewni, że przyszły Capo ją złamie.
Aria była tego pewna.
Mężczyzna taki jak on, nieznający litości, nieczujący nic prócz nienawiści.
Jednak to, co niemożliwe, zdarzyło się. Zakochali się w sobie.
Ale Luca wie, zawsze wiedział, że miłość w jego świecie, na jego pozycji to ryzyko.
Kiedy Aria zdradza Lukę, próbując chronić swoją rodzinę, szybko się orientuje, że może stracić coś, o co tak długo walczyła. Zaufanie Luki.
Zaufanie ze strony mężczyzny, który nigdy nie zaufał nikomu bezgranicznie. Czy teraz zrozumie, że nigdy nie powinien?

Uważam, że ta część jest jedną z najlepszych. Tak, zaczynam z grubej rury. Luca i Aria rozpoczęli całą historię serii Złączonych honorem i mój sentyment do nich jest ogromny. Przy części "Luca" nie byłam tak poruszona, ponieważ tutaj został przedstawiony pierwszy tom z męskiej perspektywy. Natomiast "Złączeni miłością" to już inna bajka.
Reilly serwuje nam podróż przez przeszłość. Wracamy do wydarzeń, które miały miejsce we wcześniejszych częściach serii, ale tym razem widzimy je oczami Luci i Arii. Bardzo podoba mi się ten zabieg. To dopełnienie historii, które jest satysfakcjonujące, a nie zbędne. Na przestrzeni lat obserwujemy przemianę Arii, która z grzecznego aniołka przeradza się w waleczną lwicę oraz przemianę Luci, którego serce mięknie.
W tym tomie autorka serwuje nam mnóstwo emocji, a na dodatek kolejną dawkę emocji. Naprawdę sporych. Czytałam w napięciu, przez co owy tom skończyłam w jeden dzień. Akcja dotyczy nie tylko Arii i Luci, ale i bohaterów, którzy pojawili się już wcześniej. Ma to wpływ na życie głównych postaci. Jestem zaskoczona przedstawioną relacją przez Reilly. Autorka buduje ich miłość powoli i pokazuje jaki wpływ ma na nich. Nic nie dzieje się bez powodu. Aria nagle nie szaleje z miłości do męża, a Luca nie jest idealnym facetem, który zapomniał, czym się zajmuje. Nic z tych rzeczy.
Jeszcze raz podkreślę, ta część ma prawo bytu i jest świetnie napisana. Autorka cały czas trzyma nas w napięciu i emocje, jakie wywołuje są ogromne. Jeśli szukacie książki, w której nie wieje nudą, to właśnie dobry wybór. Cały czas powtarzam, że jest to jedna z lepszych serii mafijnych. Dobrze poprowadzona i przygotowana, niezbyt wulgarna.
Nie powiem Wam, jaki mam stosunek do zakończenia, ale Reilly czyta czytelnikom w myślach. Świetnie poprowadziła całą historię i nie przesadziła z niepotrzebnymi wątkami. Lubi przeskakiwać w czasie i pokazywać nam tyle, ile trzeba. Bardzo to doceniam.
Przygotujcie się na zwroty akcji. Oj, tak. To, co wydarzyło się w tym tomie, wbiło mnie w ziemię i przez kilka rozdziałów miałam niewielki zawał serca. Czy przeżyłam to jakoś? Zobaczycie, jeśli sami skusicie się na historię Arii i Luci.
Z całego serca polecam wam serię Złączonych honorem, jeżeli lubicie takie klimaty. Reilly nie zawodzi i nie zwalnia tempa w swojej twórczości.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwo Niezwykłe

piątek, listopada 13, 2020

Złączeni zemstą [recenzja]



Autorka: Cora Reilly
Był jej karą. Losem gorszym niż śmierć.
Nikt nie wie, jak naprawdę ma na imię. Mówią na niego Growl, ale za plecami nazywają go Bękartem. Na gardle ma bliznę, której pochodzenia nikt nie zna. W jego spojrzeniu nie ma niczego ludzkiego. Bardziej przypomina zwierzę niż człowieka i nawet w szeregach mafii budzi strach.
Po tym, jak ojciec Cary okrada swojego szefa, bossa mafii w Las Vegas, drogi Cary i Growla się przecinają. Falcone oferuje Growlowi dziewczynę w podziękowaniu za jego usługi. I tak Bękart, który zawsze dostawał resztki, zostaje wyróżniony.
Cara jest jego i może z nią zrobić, co zechce.

Świat Cory Reilly nie jest łatwy – jest brutalny, staroświecki i nie idący z prawami, które panują teraz. Dlatego biorąc się za czytanie tej historii, trzeba patrzeć na nią z przymrużeniem oka. Jest to świat mafii, pełen zasad, w których władzę mają mężczyźni. Tak było i jest – nie możemy oczekiwać od Ojca Chrzestnego, że będzie nowoczesny i przyszłościowy. Kiedy czytam Złączonych, nie oczekuję, że faceci będą traktować kobiety w dobry i odpowiedni sposób, chociaż bardzo bym tego chciała. Podchodzę do tego tekstu, wiedząc z czym się zmierzę, bo zakładam, że takie są zasady w romansie mafijnym.
Cara i Growl nie są bezpośrednio połączeni z wcześniejszymi postaciami. Cara jest pięknością, która zostaje nagrodą dla Growla, prawej ręki Falcone'a. Jej ojciec zdradził i za to poniósł karę, a ona musi za to zapłacić. W tym świecie nie warto kłamać i oszukiwać lepszych od siebie – prawda zawsze wyjdzie na jaw.
Niestety autorka stworzyła kolejną rodzinę, odłam świata przedstawionego, której brakuje magii. Nie są to emocje takie, jak czułam przy Luce i Arii czy Giannie i Matteo. Wybuchy, awantury, dogryzanie sobie i ta gorąca, porywająca miłość. Tutaj tego zabrakło. Carze i Growlowi nie kibicowałam. Czytałam ich historię z przyjemnością, ale bez zaskoczenia i zachwytu. Wiedziałam, co się wydarzy po kolei, bo Cora Reilly trzyma się schematu. Ale, ale... ogromnym plusem i muszę to otwarcie przyznać, jest stworzenie przez autorkę bohatera nieidealnego. Growl ma trudną przeszłość, bardzo nieciekawą i na dodatek ma brzydką bliznę, zniszczone struny głosowe, a na dodatek nie posiada stołu w kuchni (wiem, masakra). Spodobało mi się to, że postać męska nie jest ideałem marzeń, stojącym na wystawie sklepu, ale facetem poranionym, z przeszłością widoczną na ciele. Jest to bardziej realny obraz, choć nie powiem, że Luca swoim pięknem mi czymś przeszkadza.
Cara jest damą z wysokich sfer, która trafia do świata szemranego, znacznie mniej barwnego. Była księżniczką, a teraz zamieszkała w pustym mieszkaniu z ponurym człowiekiem. Zetknęła się z rzeczywistością, ale szybko się w niej odnalazła. Nadała domowi Growla światła. Wniosła radość i szczęście, tym samym motywując go do życia. Została jego włącznikiem.
Czy wszystko może być takie łatwe? Świat mafii skrywa ogrom tajemnic i na pewno nieraz rzuca kłody pod nogi.
Nie jest to najlepsza książka z całej serii, ale jest ciekawa i polecam fanom Cory Reilly. Przekonajcie się sami, może pokochacie Carę i Growla – da się to zrobić.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Niezwykłe

czwartek, listopada 12, 2020

Park Avenue [recenzja]

Autorki: Keeland&Ward

Niepospolita uroda Elodie Atlier była pułapką na facetów, którzy zdradzali swoje kobiety. Agencja detektywistyczna nie była jednak pracą jej marzeń, więc w końcu Elodie postanowiła poszukać lepszego zajęcia. Tamtego dnia śpieszyła się na rozmowę z potencjalnym pracodawcą. Niestety, miała pecha, niegroźną stłuczkę. Tamten gość miał drogi samochód, wygląd greckiego boga i paskudne maniery. Po ostrej wymianie zdań rozstali się, a Elodie miała nadzieję, że więcej tego bufona nie spotka. Nie miała więc tęgiej miny, gdy okazało się, że stara się o pracę właśnie u niego.

Ukochany duet powraca. Dziewczyny nie zwalniają tempa i dalej serwują nam dobrą porcję humoru. Gdy sięgam po nie, wiem, że się nie zawiodę. Między nimi jest taka chemia, że z łatwością przenoszą ją w styl pisania.

Bohaterowie spotykają się przypadkowo, w zabawny sposób. Hollis już na początku ma uprzedzenia do głównej bohaterki przez stłuczkę samochodem, a pech chciał, że dziewczyna stara się o posadę niani dla jego bratanicy. No, nie będzie miała ulg. Nie wpadła mu w oku, była zadziorna i jest cholernie uparta.

Mimo to może dostanie szansę?

No, jasne, że dostanie. Inaczej nie byłoby fabuły. Elodie daje Hollisowi popalić. Riposty są na porządku dziennym. Droczenie się Hollisa i Elodie wywołuje w czytelniku rozbawienie. To cudowne, że autorki nie ciągną dialogów na siłę i nie są one sztuczne. Mieszają w życiu bohaterów, jak w filiżance kawy. Trochę gorzko, trochę słodko. Nie ma łatwo. Jest pod górę. Zawirowania, tajemnice, pewna sprawa, która wychodzi na jaw pod koniec książki.

Wiecie, te romanse mają to do siebie, że są schematyczne. Mimo to bawią, rozczulają i wciągają. Czyta się je z szybkim biciem serca i uśmiechem na twarzy. Uwielbiam takie historie. Na chwilę, na poprawę humoru. Po których wiem, czego się spodziewać.

Duet tych autorek jak zawsze serwuje nam salwy śmiechu i nawet trochę wzruszenia. Hollis i Elodie to kolejna para, którą chciałoby się poznać i czasem wpaść do nich na herbatę. Schematy w niczym nie przeszkadzają, bo to w nich kryje się urok Ward i Keeland.

Serdecznie polecam Wam najnowszą książkę od Ward i Keeland.

wtorek, listopada 10, 2020

Co powiesz na spotkanie? [recenzja]



Autorka: Rachel Winters

Napisać komedię romantyczną w dzisiejszym świecie to prawdziwe wyzwanie!

Bo przecież wszystkie romantyczne historie wymyślono w latach 90…

I czy dzisiaj ktoś jeszcze potrzebuje się wzruszać…?

Evie jest przekonana, że tak! Ezra jest przekonany, że nie.

I mają problem, bo on musi napisać scenariusz komedii romantycznej, chociaż bardzo tego nie chce. A jej przyszłość zależy od tego, czy jemu się uda.

Evie nie zamierza siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż Ezra prześle jej szefowi gotowy tekst. O nie – to mogłoby się nigdy nie wydarzyć. Zamiast tego proponuje układ – ona będzie mu dostarczać zabawnych inspiracji i udowodni, że w prawdziwym życiu można zakochać się jak w filmie, a on będzie pisał.

I choć Evie nie wierzy w „długo i szczęśliwie” z ukochanym, zrobi wszystko, by zachować pracę… Nawet jeżeli miałaby odgrywać kultowe sceny z komedii romantycznych w nieskończoność. Wylać w barze sok na uroczego nieznajomego? Żaden problem. Zostawić swój numer w książkach porozrzucanych po całym Londynie, żeby sprawdzić, kto zadzwoni? Robi się. Z pomocą zaufanych przyjaciół oraz Bena i Anette, ojca i córki, których nieustannie przypadkowo spotyka, Evie zrobi wszystko, aby poznać mężczyznę jak z prawdziwego romansu.


Lubicie komedie romantyczne? Jeśli tak, to pewnie znacie ich dużo. Ta książka na nich bazuje i odgrywa sceny z owych filmów. Byłam zaskoczona tym zabiegiem, ale tak pozytywnie, bo to miłe uczucie widzieć inne odtworzenie filmów, które już widziałam.

"Co powiesz na spotkanie?" to książka z serii Mała czarna, którą serdecznie Wam polecam. W serii wyszli "Współlokatorzy", znajdziecie ich na moim blogu oraz "Zamiana" – obie książki są świetne. 

Evie ma bardzo trudne zadanie. Zgadza się pomóc nieprzyjemnemu scenarzyście, który ją olewa, ignoruje i wręcz wyśmiewa. A ona jest w stanie to wszystko w sobie zdusić i wymyślić plan, który uratuje przyszły film.

Akcja książki jest dynamiczna. Evie odhacza krok po kroku każdy punkt planu. Umawia się na randki i odgrywa sceny ze znanych filmów. Mimo to ten klimat w końcu przestaje działać w stu procentach i w pewnym momencie straciłam zainteresowanie tą książką. Czytało mi się ją żmudniej, nudziłam się i naprawdę chciałam ją skończyć.

Długo zajęło mi, zanim zabrałam się do napisania opinii o tej książce. Może to dlatego, że miałam mieszane odczucia. Z jednej strony ciepło w moim sercu, a z drugiej to małe rozczarowanie. Bo jednak mam sentyment do Evie, głównej bohaterki, która została dobrze wykreowana. Nie należy do irytujących postaci – na całe szczęście.

Wydaje mi się, że autorka, która ma świetny styl pisania, zapomniała o elementach "wow". Zabrakło mi scen, które by mnie zaskoczyły i przykuły moją uwagę. Nie było szoku, ale mimo to dobrze wspominam ową lekturę. Chciałabym, abyście sami się przekonali, bo możemy mieć zupełne inne podejście do fabuły tej książki. Zawińcie się w koc, weźcie herbatę i zaczytajcie się, a nóż Wasze odczucia będą inne.


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Albatros

wtorek, listopada 03, 2020

Dwa dni w Paryżu [recenzja]



Autorka: Jojo Moyes

Paryż jest zawsze dobrym pomysłem, nawet jeśli nic nie idzie zgodnie z planem…

Zanim zdążyła się zastanowić, weszła do biura podróży i kupiła dwa bilety. To zupełnie nie w stylu Nell! Dwa dni w Paryżu, pierwsza szalona decyzja w jej życiu… Tylko że spełnia się najgorszy scenariusz i Nell zostaje sama w mieście zakochanych.

Ale przecież jest w Paryżu! Na tyle wielkim, żeby poczuć się wolną, i na tyle małym, żeby spotkać kogoś naprawdę wyjątkowego. Tylko tutaj można poczuć taki przypływ odwagi. Dać się zaprosić na drinka chłopakowi, który zachwycił się tym samym obrazem Fridy Kahlo. Zobaczyć wszystkie atrakcje Paryża w ciągu dwudziestominutowego rajdu na skuterze. Przeżyć najlepszą noc w swoim życiu.

I zamiast tworzyć kolejną listę za i przeciw, zapisać na czystej kartce tylko dwa słowa: Żyj chwilą.



Nie spodziewałam się opowiadań, kiedy brałam do rąk tę ksiażkę. Myślę, że autorka specjalnie zadbała o tak specyficzny zabieg, tajemniczy i zaskakujący. Już pierwsze opowiadanie sprawiło, że miałam ochotę wsiąść do samolotu i wypić kawę w Paryżu. Styl Moyes jest dobry – dodaje otuchy. Osobiście zrobiło mi się przytulniej, gdy zaczytywałam się najpierw w historię Nell, a później kolejnych bohaterów.

Opowiadania są dość długie, słodkie, smutne, wzruszające i poruszające. Patrząc na pogodę za oknem, wydają się cudownym antidotum na jesień. Moyes mnie zachwyciła, tym razem inną formą prozy niż zwykle i znowu, to się robi monotonne, ale muszę Wam ją polecić.

Autorka porusza kobiece problemy, czasem wyolbrzymione na skalę światową i tłumaczy, jak sobie z nimi radzić. Stawiamy sobie wysokie poprzeczki, ciągle czujemy się winne (przepraszam za uogólnienia), a nie w tym rzecz. To, co wyniosłam z tej książki to myśl, że nie jesteśmy połówkami, czekającymi na drugie połówki. Nie, nie i jeszcze raz nie. Jesteśmy całością, cudowną całością, a ta osoba będzie równą całością jak my.

Moyes nie idealizuje. Pokazuje cząstkę rzeczywistości, uwypukla ją. Sprawia, że problemy codzienne nie sprawiają wrażenia błahych, ale też nie powinny być nie do przejścia. Jak dla mnie – warto zaryzykować i przestać kierować się tylko rozsądkiem i przyzwyczajeniem. Aby coś zmienić, trzeba podjąć działania i tylko wtedy problemy staną się mniejsze, a później może znikną całkowicie.


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Znak