wtorek, grudnia 29, 2020

Flying High [recenzja]



Autorka:Bianca Iosivoni

 Druga część tej historii nie jest ukrytą fabułą pod stertą tajemnic. To chaos emocji, które trzeba rozpoznać i nazwać. Hailee sobie z nimi nie radzi. Ciężar straty Katie i Jaspera przytłacza ją i odbiera resztki motywacji. Nie widzi powodu, dla którego miałaby walczyć. Ból i niemoc pchają ją na krawędź samobójstwa. A to dopiero początek.

Chase nie zapomina. Nie staje w miejscu, nie obraża się. Po ciężkim pożegnaniu z Hailee doznaje olsnienia. Wie, że jest jej niezbędny. Biegnie ocalić Hailee, choć wie, że sam tego nie dokona. Zrobi cokolwiek. Ale cokolwiek to już coś znaczy.
To powieść, która chwyta nasze emocje w garść i porusza nimi,  szarpać jakby za struny gitary. Potrząsa nami. Otrzeźwia. Otwiera oczy. 
Hailee za dużo już przeżyła, za dużo widziała. Nie ma już nic do powiedzenia, a nawet jeśli, nie wie jakie słowa dobrać. Nie wierzy,  że będzie dobrze. Kim więc jest bez Katie? Twierdzi, że pustką. Ale to nieprawda.
Dalej jest warta wszystkiego. Zasługuje na wszystko. Strata nie ujmuje jej niczego, bo to nie jest jej wina, że czuje ból i smutek. Nie czyni ją to słabszą ani gorszą. 
Depresję, lek – to wszystko można ukryć. Pod płaszczem śmiechu i uśmiechu można zagrać najlepszą ze swoich ról, a w środku umierać. Powieść niesie ogromne przesłanie. Warto się rozejrzeć i zatroszczyć o najbliższych. Czasem nie widzimy, a czasem nie chcemy widzieć. Niektórym do ruszenia dalej potrzebna jest pomocna dłoń. By zobaczyć, że istnieje nadzieja, muszą uwierzyć, że mają wsparcie i nie są bagatelizowani. 
Piękna, smutna, dojrzała powieść, która nie powinna być oceniona pochopnie. To morał. To przestroga. To emocje, o których wielu z nas nie ma pojęcia.
Mówi o wielkich problemach, ale dalej każe spełniać marzenia. To można robić jedność zs wsnie. Tak jak Hailee. 
Polecam. Mocna, smutna powieść, ale bardzo ważna. Nikomu nie życzę podobnych przeżyć. Jednak mam nadzieję, że jeśli potrzebujecie pomocy, skorzystacie z numerów wsparcia na końcu książki lub opowiecie o swoich problemach komuś. Wierzę, że zostaną zrozumiane. 

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar

niedziela, listopada 29, 2020

Aiden [recenzja]



Autorka: Melanie Moreland
Aiden stał się kimś, kogo wielu szanowało i podziwiało. Był częścią odnoszącej sukcesy firmy, bogatym i interesującym mężczyzną, który nie przejmował się bzdurami. Tyle że to była maska, za którą skutecznie ukrywał swoją prawdziwą twarz. Straszliwa przeszłość, pełna przemocy i pogardy, odcisnęła na jego sercu i duszy potworne piętno.
Cami miała kuszące ciało i piękne zielone oczy. Ona, jako jedyna kobieta, zdołała przedrzeć się przez skorupę banałów i dostrzec prawdziwego Aidena. Zrozumiała, że przeznaczony jej jest właśnie ten delikatny i poraniony w środku mężczyzna. Jej oczy dostrzegały o wiele więcej, niż on chciał jej pokazać. Aiden uważał, że nigdy nie będzie wystarczająco dobry, by na nią zasłużyć, dlatego postanowił odepchnąć ją i jej uczucia. Ale Cami absolutnie nie miała zamiaru się poddać...
To, że oboje pasują do siebie, widział chyba każdy. I nie chodziło tylko o namiętność. Aiden zdawał sobie sprawę, że nie może żyć bez Cami, ale uznał, że ich związek nie ma przyszłości. Tymczasem ona zdecydowała się walczyć. O niego, o siebie, o ich miłość...

Aiden to kontynuacja książki Bentley, którą miałam okazję czytać jeszcze w wakacje. Już od początku zaciekawiła mnie swoją wartką akcją i przede wszystkim poczuciem humoru wplecionym w ciekawe dialogi. Autorka świetnie poprowadziła pierwszy tom, przez co nie mogłam się od niego oderwać. Gdy tylko zobaczyłam, że jest już druga część, musiałam po nią sięgnąć.

Aiden to przyjaciel Bentleya, ma problemy z koncentracją, jest rozkojarzony, ale za to bardzo bystry. Nawiązuje ciepłą relację z piękną Cami. Ich związek nie jest związkiem. Nie są pewni w zasadzie, do czego dążą. Autorka ukazuje rozwijającą się nić komunikacji między bohaterami i robi to w romantyczny, zabawny, czasem wzruszający sposób. To niezwykle przyjemni bohaterowie, których losy miło się czyta. Przyznaję, że nie mogłam oderwać się i od tego tomu. Książkę pochłonęłam w jeden dzień, ale zwlekałam z recenzją. Nie miałam odpowiednich słów. Moreland zostawiła mnie z rozczulonym sercem i pewnymi przemyśleniami, którymi się nie podzielę.

Moim zadaniem nie jest na pewno streszczanie dla Was powieści. Nie będę przytaczać zbyt wiele. Wiedzcie, że się dzieje. Bardzo się cieszę, że postacie z Bentleya są tu obecne i dodają klimatu dla całej serii.

Cami i Aiden trafią do Waszych serc. Ich charakterystyka jest rozbudowana, za co jestem wdzięczna autorce. To, czego najbardziej nie lubię, to puste jak kartki papieru, postacie, o których nie wiemy zbyt dużo lub są wpisane w jeden i ten sam schemat. Moreland świetnie ich poprowadziła i to jest duży plus tej książki. Oczywiście humor wysuwa się na prowadzenie. Tego nie zabraknie.

Z ręką na sercu polecam tę książkę, jak i pierwszy tom. Dobry styl pisania, zabawne dialogi i wciągająca fabuła – idealny zestaw na jesień. Dodajcie do tego jeszcze kubek ciepłej herbaty i koc.

piątek, listopada 20, 2020

Złączeni miłością [recenzja]




Nikt nie przypuszczał, że się w sobie zakochają.
Kiedy Aria została oddana Luce w akcie małżeństwa, wszyscy byli pewni, że przyszły Capo ją złamie.
Aria była tego pewna.
Mężczyzna taki jak on, nieznający litości, nieczujący nic prócz nienawiści.
Jednak to, co niemożliwe, zdarzyło się. Zakochali się w sobie.
Ale Luca wie, zawsze wiedział, że miłość w jego świecie, na jego pozycji to ryzyko.
Kiedy Aria zdradza Lukę, próbując chronić swoją rodzinę, szybko się orientuje, że może stracić coś, o co tak długo walczyła. Zaufanie Luki.
Zaufanie ze strony mężczyzny, który nigdy nie zaufał nikomu bezgranicznie. Czy teraz zrozumie, że nigdy nie powinien?

Uważam, że ta część jest jedną z najlepszych. Tak, zaczynam z grubej rury. Luca i Aria rozpoczęli całą historię serii Złączonych honorem i mój sentyment do nich jest ogromny. Przy części "Luca" nie byłam tak poruszona, ponieważ tutaj został przedstawiony pierwszy tom z męskiej perspektywy. Natomiast "Złączeni miłością" to już inna bajka.
Reilly serwuje nam podróż przez przeszłość. Wracamy do wydarzeń, które miały miejsce we wcześniejszych częściach serii, ale tym razem widzimy je oczami Luci i Arii. Bardzo podoba mi się ten zabieg. To dopełnienie historii, które jest satysfakcjonujące, a nie zbędne. Na przestrzeni lat obserwujemy przemianę Arii, która z grzecznego aniołka przeradza się w waleczną lwicę oraz przemianę Luci, którego serce mięknie.
W tym tomie autorka serwuje nam mnóstwo emocji, a na dodatek kolejną dawkę emocji. Naprawdę sporych. Czytałam w napięciu, przez co owy tom skończyłam w jeden dzień. Akcja dotyczy nie tylko Arii i Luci, ale i bohaterów, którzy pojawili się już wcześniej. Ma to wpływ na życie głównych postaci. Jestem zaskoczona przedstawioną relacją przez Reilly. Autorka buduje ich miłość powoli i pokazuje jaki wpływ ma na nich. Nic nie dzieje się bez powodu. Aria nagle nie szaleje z miłości do męża, a Luca nie jest idealnym facetem, który zapomniał, czym się zajmuje. Nic z tych rzeczy.
Jeszcze raz podkreślę, ta część ma prawo bytu i jest świetnie napisana. Autorka cały czas trzyma nas w napięciu i emocje, jakie wywołuje są ogromne. Jeśli szukacie książki, w której nie wieje nudą, to właśnie dobry wybór. Cały czas powtarzam, że jest to jedna z lepszych serii mafijnych. Dobrze poprowadzona i przygotowana, niezbyt wulgarna.
Nie powiem Wam, jaki mam stosunek do zakończenia, ale Reilly czyta czytelnikom w myślach. Świetnie poprowadziła całą historię i nie przesadziła z niepotrzebnymi wątkami. Lubi przeskakiwać w czasie i pokazywać nam tyle, ile trzeba. Bardzo to doceniam.
Przygotujcie się na zwroty akcji. Oj, tak. To, co wydarzyło się w tym tomie, wbiło mnie w ziemię i przez kilka rozdziałów miałam niewielki zawał serca. Czy przeżyłam to jakoś? Zobaczycie, jeśli sami skusicie się na historię Arii i Luci.
Z całego serca polecam wam serię Złączonych honorem, jeżeli lubicie takie klimaty. Reilly nie zawodzi i nie zwalnia tempa w swojej twórczości.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwo Niezwykłe

piątek, listopada 13, 2020

Złączeni zemstą [recenzja]



Autorka: Cora Reilly
Był jej karą. Losem gorszym niż śmierć.
Nikt nie wie, jak naprawdę ma na imię. Mówią na niego Growl, ale za plecami nazywają go Bękartem. Na gardle ma bliznę, której pochodzenia nikt nie zna. W jego spojrzeniu nie ma niczego ludzkiego. Bardziej przypomina zwierzę niż człowieka i nawet w szeregach mafii budzi strach.
Po tym, jak ojciec Cary okrada swojego szefa, bossa mafii w Las Vegas, drogi Cary i Growla się przecinają. Falcone oferuje Growlowi dziewczynę w podziękowaniu za jego usługi. I tak Bękart, który zawsze dostawał resztki, zostaje wyróżniony.
Cara jest jego i może z nią zrobić, co zechce.

Świat Cory Reilly nie jest łatwy – jest brutalny, staroświecki i nie idący z prawami, które panują teraz. Dlatego biorąc się za czytanie tej historii, trzeba patrzeć na nią z przymrużeniem oka. Jest to świat mafii, pełen zasad, w których władzę mają mężczyźni. Tak było i jest – nie możemy oczekiwać od Ojca Chrzestnego, że będzie nowoczesny i przyszłościowy. Kiedy czytam Złączonych, nie oczekuję, że faceci będą traktować kobiety w dobry i odpowiedni sposób, chociaż bardzo bym tego chciała. Podchodzę do tego tekstu, wiedząc z czym się zmierzę, bo zakładam, że takie są zasady w romansie mafijnym.
Cara i Growl nie są bezpośrednio połączeni z wcześniejszymi postaciami. Cara jest pięknością, która zostaje nagrodą dla Growla, prawej ręki Falcone'a. Jej ojciec zdradził i za to poniósł karę, a ona musi za to zapłacić. W tym świecie nie warto kłamać i oszukiwać lepszych od siebie – prawda zawsze wyjdzie na jaw.
Niestety autorka stworzyła kolejną rodzinę, odłam świata przedstawionego, której brakuje magii. Nie są to emocje takie, jak czułam przy Luce i Arii czy Giannie i Matteo. Wybuchy, awantury, dogryzanie sobie i ta gorąca, porywająca miłość. Tutaj tego zabrakło. Carze i Growlowi nie kibicowałam. Czytałam ich historię z przyjemnością, ale bez zaskoczenia i zachwytu. Wiedziałam, co się wydarzy po kolei, bo Cora Reilly trzyma się schematu. Ale, ale... ogromnym plusem i muszę to otwarcie przyznać, jest stworzenie przez autorkę bohatera nieidealnego. Growl ma trudną przeszłość, bardzo nieciekawą i na dodatek ma brzydką bliznę, zniszczone struny głosowe, a na dodatek nie posiada stołu w kuchni (wiem, masakra). Spodobało mi się to, że postać męska nie jest ideałem marzeń, stojącym na wystawie sklepu, ale facetem poranionym, z przeszłością widoczną na ciele. Jest to bardziej realny obraz, choć nie powiem, że Luca swoim pięknem mi czymś przeszkadza.
Cara jest damą z wysokich sfer, która trafia do świata szemranego, znacznie mniej barwnego. Była księżniczką, a teraz zamieszkała w pustym mieszkaniu z ponurym człowiekiem. Zetknęła się z rzeczywistością, ale szybko się w niej odnalazła. Nadała domowi Growla światła. Wniosła radość i szczęście, tym samym motywując go do życia. Została jego włącznikiem.
Czy wszystko może być takie łatwe? Świat mafii skrywa ogrom tajemnic i na pewno nieraz rzuca kłody pod nogi.
Nie jest to najlepsza książka z całej serii, ale jest ciekawa i polecam fanom Cory Reilly. Przekonajcie się sami, może pokochacie Carę i Growla – da się to zrobić.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Niezwykłe

czwartek, listopada 12, 2020

Park Avenue [recenzja]

Autorki: Keeland&Ward

Niepospolita uroda Elodie Atlier była pułapką na facetów, którzy zdradzali swoje kobiety. Agencja detektywistyczna nie była jednak pracą jej marzeń, więc w końcu Elodie postanowiła poszukać lepszego zajęcia. Tamtego dnia śpieszyła się na rozmowę z potencjalnym pracodawcą. Niestety, miała pecha, niegroźną stłuczkę. Tamten gość miał drogi samochód, wygląd greckiego boga i paskudne maniery. Po ostrej wymianie zdań rozstali się, a Elodie miała nadzieję, że więcej tego bufona nie spotka. Nie miała więc tęgiej miny, gdy okazało się, że stara się o pracę właśnie u niego.

Ukochany duet powraca. Dziewczyny nie zwalniają tempa i dalej serwują nam dobrą porcję humoru. Gdy sięgam po nie, wiem, że się nie zawiodę. Między nimi jest taka chemia, że z łatwością przenoszą ją w styl pisania.

Bohaterowie spotykają się przypadkowo, w zabawny sposób. Hollis już na początku ma uprzedzenia do głównej bohaterki przez stłuczkę samochodem, a pech chciał, że dziewczyna stara się o posadę niani dla jego bratanicy. No, nie będzie miała ulg. Nie wpadła mu w oku, była zadziorna i jest cholernie uparta.

Mimo to może dostanie szansę?

No, jasne, że dostanie. Inaczej nie byłoby fabuły. Elodie daje Hollisowi popalić. Riposty są na porządku dziennym. Droczenie się Hollisa i Elodie wywołuje w czytelniku rozbawienie. To cudowne, że autorki nie ciągną dialogów na siłę i nie są one sztuczne. Mieszają w życiu bohaterów, jak w filiżance kawy. Trochę gorzko, trochę słodko. Nie ma łatwo. Jest pod górę. Zawirowania, tajemnice, pewna sprawa, która wychodzi na jaw pod koniec książki.

Wiecie, te romanse mają to do siebie, że są schematyczne. Mimo to bawią, rozczulają i wciągają. Czyta się je z szybkim biciem serca i uśmiechem na twarzy. Uwielbiam takie historie. Na chwilę, na poprawę humoru. Po których wiem, czego się spodziewać.

Duet tych autorek jak zawsze serwuje nam salwy śmiechu i nawet trochę wzruszenia. Hollis i Elodie to kolejna para, którą chciałoby się poznać i czasem wpaść do nich na herbatę. Schematy w niczym nie przeszkadzają, bo to w nich kryje się urok Ward i Keeland.

Serdecznie polecam Wam najnowszą książkę od Ward i Keeland.

wtorek, listopada 10, 2020

Co powiesz na spotkanie? [recenzja]



Autorka: Rachel Winters

Napisać komedię romantyczną w dzisiejszym świecie to prawdziwe wyzwanie!

Bo przecież wszystkie romantyczne historie wymyślono w latach 90…

I czy dzisiaj ktoś jeszcze potrzebuje się wzruszać…?

Evie jest przekonana, że tak! Ezra jest przekonany, że nie.

I mają problem, bo on musi napisać scenariusz komedii romantycznej, chociaż bardzo tego nie chce. A jej przyszłość zależy od tego, czy jemu się uda.

Evie nie zamierza siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż Ezra prześle jej szefowi gotowy tekst. O nie – to mogłoby się nigdy nie wydarzyć. Zamiast tego proponuje układ – ona będzie mu dostarczać zabawnych inspiracji i udowodni, że w prawdziwym życiu można zakochać się jak w filmie, a on będzie pisał.

I choć Evie nie wierzy w „długo i szczęśliwie” z ukochanym, zrobi wszystko, by zachować pracę… Nawet jeżeli miałaby odgrywać kultowe sceny z komedii romantycznych w nieskończoność. Wylać w barze sok na uroczego nieznajomego? Żaden problem. Zostawić swój numer w książkach porozrzucanych po całym Londynie, żeby sprawdzić, kto zadzwoni? Robi się. Z pomocą zaufanych przyjaciół oraz Bena i Anette, ojca i córki, których nieustannie przypadkowo spotyka, Evie zrobi wszystko, aby poznać mężczyznę jak z prawdziwego romansu.


Lubicie komedie romantyczne? Jeśli tak, to pewnie znacie ich dużo. Ta książka na nich bazuje i odgrywa sceny z owych filmów. Byłam zaskoczona tym zabiegiem, ale tak pozytywnie, bo to miłe uczucie widzieć inne odtworzenie filmów, które już widziałam.

"Co powiesz na spotkanie?" to książka z serii Mała czarna, którą serdecznie Wam polecam. W serii wyszli "Współlokatorzy", znajdziecie ich na moim blogu oraz "Zamiana" – obie książki są świetne. 

Evie ma bardzo trudne zadanie. Zgadza się pomóc nieprzyjemnemu scenarzyście, który ją olewa, ignoruje i wręcz wyśmiewa. A ona jest w stanie to wszystko w sobie zdusić i wymyślić plan, który uratuje przyszły film.

Akcja książki jest dynamiczna. Evie odhacza krok po kroku każdy punkt planu. Umawia się na randki i odgrywa sceny ze znanych filmów. Mimo to ten klimat w końcu przestaje działać w stu procentach i w pewnym momencie straciłam zainteresowanie tą książką. Czytało mi się ją żmudniej, nudziłam się i naprawdę chciałam ją skończyć.

Długo zajęło mi, zanim zabrałam się do napisania opinii o tej książce. Może to dlatego, że miałam mieszane odczucia. Z jednej strony ciepło w moim sercu, a z drugiej to małe rozczarowanie. Bo jednak mam sentyment do Evie, głównej bohaterki, która została dobrze wykreowana. Nie należy do irytujących postaci – na całe szczęście.

Wydaje mi się, że autorka, która ma świetny styl pisania, zapomniała o elementach "wow". Zabrakło mi scen, które by mnie zaskoczyły i przykuły moją uwagę. Nie było szoku, ale mimo to dobrze wspominam ową lekturę. Chciałabym, abyście sami się przekonali, bo możemy mieć zupełne inne podejście do fabuły tej książki. Zawińcie się w koc, weźcie herbatę i zaczytajcie się, a nóż Wasze odczucia będą inne.


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Albatros

wtorek, listopada 03, 2020

Dwa dni w Paryżu [recenzja]



Autorka: Jojo Moyes

Paryż jest zawsze dobrym pomysłem, nawet jeśli nic nie idzie zgodnie z planem…

Zanim zdążyła się zastanowić, weszła do biura podróży i kupiła dwa bilety. To zupełnie nie w stylu Nell! Dwa dni w Paryżu, pierwsza szalona decyzja w jej życiu… Tylko że spełnia się najgorszy scenariusz i Nell zostaje sama w mieście zakochanych.

Ale przecież jest w Paryżu! Na tyle wielkim, żeby poczuć się wolną, i na tyle małym, żeby spotkać kogoś naprawdę wyjątkowego. Tylko tutaj można poczuć taki przypływ odwagi. Dać się zaprosić na drinka chłopakowi, który zachwycił się tym samym obrazem Fridy Kahlo. Zobaczyć wszystkie atrakcje Paryża w ciągu dwudziestominutowego rajdu na skuterze. Przeżyć najlepszą noc w swoim życiu.

I zamiast tworzyć kolejną listę za i przeciw, zapisać na czystej kartce tylko dwa słowa: Żyj chwilą.



Nie spodziewałam się opowiadań, kiedy brałam do rąk tę ksiażkę. Myślę, że autorka specjalnie zadbała o tak specyficzny zabieg, tajemniczy i zaskakujący. Już pierwsze opowiadanie sprawiło, że miałam ochotę wsiąść do samolotu i wypić kawę w Paryżu. Styl Moyes jest dobry – dodaje otuchy. Osobiście zrobiło mi się przytulniej, gdy zaczytywałam się najpierw w historię Nell, a później kolejnych bohaterów.

Opowiadania są dość długie, słodkie, smutne, wzruszające i poruszające. Patrząc na pogodę za oknem, wydają się cudownym antidotum na jesień. Moyes mnie zachwyciła, tym razem inną formą prozy niż zwykle i znowu, to się robi monotonne, ale muszę Wam ją polecić.

Autorka porusza kobiece problemy, czasem wyolbrzymione na skalę światową i tłumaczy, jak sobie z nimi radzić. Stawiamy sobie wysokie poprzeczki, ciągle czujemy się winne (przepraszam za uogólnienia), a nie w tym rzecz. To, co wyniosłam z tej książki to myśl, że nie jesteśmy połówkami, czekającymi na drugie połówki. Nie, nie i jeszcze raz nie. Jesteśmy całością, cudowną całością, a ta osoba będzie równą całością jak my.

Moyes nie idealizuje. Pokazuje cząstkę rzeczywistości, uwypukla ją. Sprawia, że problemy codzienne nie sprawiają wrażenia błahych, ale też nie powinny być nie do przejścia. Jak dla mnie – warto zaryzykować i przestać kierować się tylko rozsądkiem i przyzwyczajeniem. Aby coś zmienić, trzeba podjąć działania i tylko wtedy problemy staną się mniejsze, a później może znikną całkowicie.


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Znak

wtorek, października 20, 2020

Someone else [recenzja]




Cassie i Maurice byliby idealną parą: są najlepszymi przyjaciółmi, mieszkają razem, oboje pasjonują się literaturą fantasy, i, co najważniejsze – kochają się. Mimo to ich drogi się rozchodzą. Auri gra w piłkę nożną, ma wielu znajomych i jest towarzyski, natomiast Cassie raczej ucieka od świata i obraca się w wąskim kręgu przyjaciół. Z czasem coraz bardziej się obawia, że to, co łączy ją z Aurim, nie jest tak silne jak to, co ich dzieli...

Jest to książka, po którą sięgnęłam z ogromną chęcią i oczekiwaniami po Someone new. Tamta powieść zaskoczyła mnie dogłębnie, dlatego nie mogłam sobie odpuścić i nie poznać dalszej części tej historii. Tym razem autorka skupiła się na parze przyjaciół, która ze sobą mieszka, w tym samym bloku co bohaterowie poprzedniej książki. Sypiają ze sobą, ale nie oczekują niczego więcej. Do czasu.

Łączy ich naprawdę wiele. Pasja, wartości, no i miłość. Tak, kochają się. Cassie i Auri nie mają łatwego startu. Muszą się zmierzyć z rzeczywistością i problemami świata. Niestety nie jest tak, jakby sobie tego chcieli. Oczekiwania, pragnienia – muszą stawić im czoła. Na światło dzienne wychodzi też ich przeszłość, która poniekąd jest świetnym tłem dla bohaterów. Buduję ich teraźniejszy świat i realia.

Przywykłam, że Laura Kneidl nie idzie na skróty. Porusza trudne tematy, dotyka poważnych problemów. Nawet jeśli historia jest romantyczna, nie jest łatwa. Podoba mi się to, bo ma odwagę mówić o tym, o czym nie mówią masowo inni autorzy. A powinni.

Ogromną zaletą w Someone else są uczucia, które tak dobrze wykreowała Kneidl. Umocniła nas w przekonaniu, że nic nie może przyjść tak szybko. Są postępowania i są konsekwencje. Emocje nie biorą się z niczego i tak łatwo nie znikają. Autorka i jej postacie są konsekwentne w działaniu.

Moje serce bije mocniej na myśli o Cassie i Auri. Stworzyli ciepłą, mocną relację, nieco delikatną, nieco słodką, ale zbudowaną na emocjach i przeszłości. Ci bohaterowie ze sobą rozmawiają, nawiązują nić porozumienia. Nie patrzą sobie w oczy i po prostu się zakochują. To nie jest banalna historia. Jest pięknie napisana, a świat przedstawiony – ach, chciałabym się tam znaleźć. 

Polecam Wam tę książkę. Zdecydowanie.


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar

sobota, października 10, 2020

Prywatny ochroniarz [recenzja]



Autorka: Caroline Angel

Czy można ochronić się przed miłością?

Praca bodyguarda jest ciężka, odpowiedzialna i wymagająca. Ale dla Dylana nie ma zleceń zbyt trudnych - mężczyzna jest profesjonalistą w każdym calu i nigdy nie pozwala sobie nawet na chwilę rozluźnienia. A w każdym razie nie w pracy, bo po godzinach to normalny, niestroniący od rozrywek dwudziestotrzylatek. Jednak dbanie o bezpieczeństwo Phoebe Green, córki znanego architekta, okazuje się zadaniem niemal niewykonalnym. Nie dość, że dziewczyna nie przejawia najmniejszej chęci do współpracy, to jeszcze usiłuje zrobić wszystko, by uprzykrzyć życie swojemu aniołowi stróżowi.

Mężczyzna nie ma pojęcia, że przyczyny niechęci Phoebe do ochroniarzy tkwią głęboko w jej przeszłości. Wie za to, że misja dbania o zdrowie i życie panny Green nie będzie prosta. Relacja między Dylanem i jego podopieczną zmienia się nieoczekiwanie, gdy zaczyna ona dostawać listy od tajemniczego adoratora. Anonimowe, a po jakimś czasie coraz bardziej natarczywe. Sytuacja szybko przestaje być zabawna, a losy Phoebe i Dylana splatają się mocniej, niż oboje by sobie tego życzyli...


Lubię romanse i tego nie ukrywam, a okładki z typowymi półnagimi facetami nie odrzucają mnie – po prostu nie zwracam na nie uwagi. Są nudne i stereotypowe. A chodzi o treść książki. Wielokrotnie wspominałam, że daję szansę książkom z Wattpada, bo sama na Wattpadzie publikuję. Niestety często takie książki mijają się z jakością i Prywatny Ochroniarz jest taką powieścią. Niedoskonałą, z błędami stylistycznymi, które łatwo da się wyłapać. Ciężko czyta się coś, co powinno być mocno przeszlifowywane i poprawione. To kolejny przykład książki wydanej ze względu na popularność, nie na jakość. Dla mnie kreacja bohaterki była okropna. Jak najbardziej rozumiem zabieg pokazania jej jako silnej kobiety – jasne! Jestem za! Ale z Phoebe wyszła karykatura kogoś, kogo nigdy nie chciałabym spotkać. Fabuła nie trzyma w napięciu, jest do bólu przewidywalna. Autorka bardzo szybko zdradza jedną z tajemnic bohaterki, którą czytelnik powinien sam odkryć i uwielbia dawać nam streszczenia biograficzne już w pierwszych rozdziałach. Informacje o bohaterach powinny wypływać z dialogów i sytuacji, a nie z "byłam taka, bo to i to, i wtedy moi rodzice zrobili to, bo są tym i tym".

Phoebe jest cholernie irytująca i dziecinna, cały czas pełna pretensji. Na dodatek wątek z jej fobią do ochroniarzy, który miał być taki poważny, stał się śmieszny. Mógł zostać zupełnie inaczej poprowadzony i być może wzbudziłby współczucie.

Na dodatek ten romans z Dylanem wyszedł z niczego. Nie było budowanego napięcia. Najpierw go nie lubiła, a potem się na niego napaliła i skończyli w łóżku. Tym samym Dylan nie miał oporów, by złamać zasady związane z pracą bodyguarda. To bardzo naiwne i naciągane. Powinny być jakieś konsekwencje, myśli z tym związane. Opis jasno mówi nam, że Dylan nie łamie zasad! Och, no cóż...

Ach, i nie zapomnijcie, że jeśli facet nie patrzy kobiecie na piersi lub tyłek, to jest w porządku. Taką naukę wyniosłam ze słów jednej z bohaterek – Hannah. Ta też była tak irytującą postacią, która nie miała żadnych barier i granic, że myślałam, że wyjdę z siebie.

Dla mnie to była męka, a nie przyjemność i uważam, że nie wszystko, co ma ogromną liczbę wyświetleń, jest świetne. To nie była świetna książka – ani fabularnie, ani poprawnie językowo.

sobota, października 03, 2020

Zamiana [recenzja]



Autorka: Beth O'Leary

Leena jest za młoda, żeby utknąć w miejscu.
Eileen jest za stara, żeby zaczynać od nowa.
Na szczęście czeka je… ZAMIANA!
Nowa książka autorki bestsellerowych WSPÓŁLOKATORÓW.
Czasami żeby zmienić życie, wystarczy… zmienić mieszkanie! Przekonują się o tym Leena – pracowniczka londyńskiej korporacji – i Eileen, jej mieszkająca w Yorkshire babcia. Eileen marzy o wielkiej miłości, a Leena – o chwili odpoczynku. Co znajdą, jeśli zaczną żyć zupełnie innym życiem niż dotychczas?

Książki tej autorki są niezmiernie urocze i zabawne. Po Współlokatorach nie mogłam sobie odmówić i musiałam sięgnąć po Zamianę. Nie żałuję tego. Nie żałuję czasu spędzonego przy tej książce, bo wywołała ona uśmiech na mojej twarzy wielokroć. Myślę, że to dzięki dialogom, jakie napisała autorka.
Ale po kolei.
Leena to młoda dziewczyna, która dostaje przymusowy urlop i wraca do babci, żeby odpocząć. Niedaleko mieszka też jej matka, z którą Leena ma słaby kontakt po śmierci swojej siostry. Eileen – babcia oraz druga główna bohaterka – jest inna niż wszystkie babcie w jej wieku. Bardzo energiczna, żywiołowa, pogodna – jak na siedemdziesięciolatkę, której mąż odszedł dość niedawno. Kobiecie zależy, by Leena i jej matka doszły do porozumienia. Obie przeszły naprawdę wiele.
Do wszystkiego potrzebna jest zmiana. Leena i Eileen decydują się na nią pod wpływem impulsu. Teraz Leena ma ogarniąć obowiązki babci, a Eileen jedzie podbić Londyn i zapoznać kogoś sobie.
Poczucie humoru płynące z kreacji staruszków i dialogów to złoto. Tak, określę to dość kolokwialnie, ale nie mogę się powstrzymać. Bawiłam się świetnie, śledząc losy Leeny, która musiała stoczyć niejedną bitwę ze emerytami z koła jej babci. Powieść jest lekka, niezmiernie urocza i wciągająca. Pozostawia ciepło w sercu i niesie w sobie niemały przekaz, który sami powinniście odkryć. Relacje rodzinne nie zawsze są proste. O'Leary z wyczuciem je opisuje i pokazuje różne strony kontaktów z rodzicem oraz zachowań po dramatycznych wydarzeniach.
Z całego serca polecam Wam tę książkę, bo wiem, że umila ona czas. Pochłania się nią, mimo że trochę tych stron ma.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Albatros

wtorek, września 22, 2020

Wydech [recenzja]

Autor: Kamila Mikołajczyk

Kiedy miłość przynosi ból...

Lena zdaje sobie sprawę z tego, że temperatura jej uczuć do Adama dawno wykroczyła poza skalę przewidzianą dla zawodowych relacji między podwładną a szefem. On także to wie, jak również to, że sam czuje do dziewczyny o wiele więcej, niżby sobie życzył. Dwoje ludzi — młodych, pięknych, zakochanych w sobie nawzajem. Mogłoby się wydawać, że to miłość jak ze snu... Ale rzeczywistość to nie sen. W życiu Leny jest przecież Paweł, którego też darzy uczuciem — sama do końca nie wie jakim, jednak z pewnością zbyt silnym, by można było łatwo o nim zapomnieć — i który, tak jak Adam, jest przystojny, opiekuńczy, czuły i w niej zakochany. A do tego zazdrosny. Bardzo zazdrosny. Sytuacja staje się coraz bardziej napięta i zmierza ku nieuniknionemu. Co zrobi Lena? I czy przypadkiem jej decyzja nie przyniesie wszystkim więcej bólu niż ulgi? Jedno jest pewne — nikt z tej uczuciowej kraksy nie wyjdzie bez szwanku.
Nie zaznam upragnionego spokoju, dopóki nie podejmę właściwej decyzji.
Nie podejmę właściwej decyzji, dopóki nie zaakceptuję własnych uczuć.
Nie zaakceptuję własnych uczyć, dopóki nie zdołam ich zrozumieć, a nie dokonam tego, jeśli dalej będę żyć w kłamstwie.


Po przeczytaniu pierwszego tomu wprost nie mogłam się doczekać, aż wydawnictwo oferuje nam dalsze części Leny i Adama. Z niecierpliwością czekałam na kontynuację i doczekałam się. Powieść miałam okazję przeczytać już kilka miesięcy temu.
W drugim tomie autorka wcale nie zwalnia tempa. Oferuje nam jeszcze więcej wzlotów i upadków, jeszcze więcej zawirowań i emocji. Bohaterowie emanują uczuciami, z którymi nie mogą sobie poradzić. Lena jest na rozdrożu, bo nie potrafi wybrać, a w jej głowie jest ogromny mętlik. Z jednej strony jej chłopak, z którym miała dość ułożone życie, a z drugiej Adam, który pojawił się tak nagle i wszystko powywracał.
Lena ma momenty, kiedy doprowadza czytelnika do szewskiej pasji, swoim niezdecydowaniem, ale po części ją rozumiem. Boi się. Boi się zmian, konsekwencji, prawdy. Musi zmierzyć się z Pawłem i z Adamem, a obaj nie odpuszczą.
Na dodatek wciąż towarzyszy jej koszmar przeszłości, nie zapomina o tym i o swojej traumie. Przechodzi trudne chwile, ale to właśnie Adam wspiera ją najbardziej. Jestem w jego teamie i się tego nie wstydzę. Od pierwszego tomu kibicuję tej parze.
Jestem szczerze zaskoczona humorem, jaki panuje w tej książce. Kamila Mikołajczyk serwuje nam żarty, docinki, riposty i wiele z nich wychodzi z ust starszej kobiety, która jest przyjaciółką Leny. Jestem bardzo, bardzo zadowolona z całej fabuły, choć końcówka to... UGH. Tak, czułam się jakbym dostała kamieniem w łeb. Przez to nie mogę się doczekać trzeciego tomu i mam nadzieję, że niedługo znajdzie się w moich rękach.
Jest to historia zawiła, czasem przewidywalna, czasem przekorna. Opowiada o uczuciach, które przydarzają się znienacka i często nie jesteśmy w stanie nad nimi zapanować. Lena nie wie czego chce, ale to nie jest takie łatwe. Jest młoda, zawsze miała spokojne życie i aż tyle się u niej nie działo. Myślę, że jest osobą wrażliwą, która ma problem z decyzyjnością i mam dystans do jej niezdecydowania.
Z całego serca polecam wam drugi tom tej serii. Jest wciągająca, świetnie napisana i trzyma w napięciu – ależ szablonowo to napisałam, ale co mam zrobić, gdy tak jest? Naprawdę!

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Editio Red

poniedziałek, września 21, 2020

Patron [recenzja]



 Miłość do prawa. Prawo do miłości.

Gdy Felicia Andrews przekroczyła próg renomowanej firmy prawniczej Köster & Thompson, poczuła, że właśnie spełniają się jej marzenia. Od zawsze chciała być świetną prawniczką, a teraz, tuż po studiach, rozpoczynała pracę w jednej z najlepszych kancelarii w mieście. Nie wiedziała jeszcze, że to początek przygody, która odmieni jej życie. I to nie tylko zawodowe...

Thomas Köster tym bardziej nie przypuszczał, że szara myszka, którą właśnie zatrudnił, wniesie do jego świata tyle zmian. Zarówno na polu profesjonalnym, jak i zupełnie prywatnym. Relacje między Thomasem i Felicią bardzo szybko przeistoczą się z oficjalnych w... no właśnie, w co ostatecznie przemieni się ta znajomość? W przyjaźń, miłość, a może tylko w niezdrową fascynację? Pewne jest jedno. Najbliższe lata obojgu przyniosą szaloną huśtawkę emocji - wzloty, upadki, nadzieje, rozczarowania, smutek i radość.

Czy w końcu odnajdą upragnione szczęście? Tego ani bohaterowie, ani czytelnicy nie będą pewni do samego końca.


Opis streszcza nam większość książki, dlatego nie wiem, czy powinnam przybliżać Wam fabułę. Skupię się na wadach i zaletach oraz stylu pisania autorki. Zaznaczę, że książka jest polskim romansem z zagranicznymi postaciami.
Gdy zabrałam się za "Patrona" nie oczekiwałam nie wiadomo czego. Cóż, po tylu romansach ciężko się spodziewać, że coś mnie zaskoczy. Przede wszystkim chciałam spędzić dobry czas, z wciągającą powieścią.
Wpadłam w świat prawa i szczerze na początku nie miałam pojęcia, w jakim kraju się znajduję. W sumie do teraz mam z tym problem i nie podam Wam miejsca akcji, bo nie pamiętam. Dla mnie fabuła mogła odgrywać się wszędzie i nie miało to większego znaczenia. To jest ten pierwszy minus. Jeżeli stawiamy na fabułę za granicą, bo tak bardzo nie chcemy w Polsce, co rozumiem, bo sama tak robię, to jednak warto podkreślić atuty miejsca akcji, zaaranżować je dla czytelnika. Zabrakło mi klimatu kraju, w którym mieszkali bohaterowie.
Autorka przedstawiła Thomasa i Felicię jako osoby z temperamentem. Właśnie ich charaktery są dużą zaletą powieści. Zgrzyty, docinki, riposty są na porządku dziennym i trafiają w mój humor. Bawiłam się dobrze przy dialogach. Uważam, że postacie są dość ciekawie wykreowane, mają rozbudowaną przeszłość, ale kurczę, tych przemyśleń w ich głowach było trochę za dużo.
Fabularnie książka jest wciągająca i nie nudziłam się ani trochę. Autorka postawiła na rozciągnięcie akcji i kulminację prawie pod sam koniec książki. Mimo to nie miałam ochoty odłożyć "Patrona" z niecierpliwości, wręcz przeciwnie – pochłonęłam go, by poznać rozwiązanie wszystkich problemów Thomasa i Felicii. Bo musicie wiedzieć, że ich związek do łatwych nie należy i nie wiem, czy powinien być w ogóle określany jako związek. Jest to relacja skomplikowana i specyficzna, w której bohaterowie nie potrafią się odnaleźć przez długi czas. Krążą wokół tego tematu niezdecydowany i gdy Felicia jest już gotowa, Thomas jak zwykle unika szczerej rozmowy.
Chciałabym poruszyć kwestię stylu pisania autorki. Jest na początku swojej drogi pisarskiej, wiem, że tworzy na Wattpadzie od kilku lat, gdzie może szkolić swój warsztat. W "Patronie" widać pewne niedociągnięcia, błędy stylistyczne, a także początek książki jest nudny i uważam, że nie warto zaczynać od opisu pogody. Nie zachęca to do czytania dalej. Generalnie jestem zadowolona i te mankamenty nie wpływają na moją ocenę, bo wiem, że każdy uczy się na błędach.
Jednak nie mogłabym nie wspomnieć o tym, że jedna ze scen w książce jest prawie dokładnym opisem sceny z pewnego odcinka serialu Magdy M. Serial również o prawnikach, ale to nie powinno mieć znaczenia i nie rozumiem, czemu autorka aż tak zainspirowała się scenariuszem. Ciężko tu o stwierdzenie "podobieństwo", nie, te sceny są prawie identyczne.
Podsumowując wszystko polecam wam "Patrona", którego czyta się szybko i jest przyjemną lekturą na wieczór pod ciepłym kocem. Jeżeli oczekujecie erotyku, to zupełnie nie ta książka. :) Jestem zadowolona i mam nadzieję, że zachęciłam Was do tej powieści.


Za możliwość recenzji dziękuję wydawnictwu Editio Red

czwartek, września 10, 2020

Siedmiu mężów Evelyn Hugo [recenzja]



Autorka: Taylor Jenkins Reid

To spotkanie zmieni życie Monique. Młoda dziennikarka dostaje propozycję przeprowadzenia wywiadu z Evelyn Hugo – aktorką, która ma za sobą imponującą karierę w Hollywood. Warunek jest jeden: ta rozmowa nie może zostać opublikowana przed śmiercią artystki. Evelyn opowiada o tym, jak wyrwała się z biedy i trafiła do wymarzonego świata kina. Sława, pieniądze, skandale i blask reflektorów… W Hollywood nikt nie jest bez grzechu. Dlaczego Evelyn ma za sobą aż siedem małżeństw? Kogo kochała naprawdę? Jej życie kryje tajemnice, które nigdy nie powinny trafić na pierwsze strony gazet.

Lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów Marilyn Monroe i Audrey Hepburn! Gdyby Evelyn Hugo istniała naprawdę, byłaby ich najlepszą przyjaciółką albo… największą konkurentką.


Co to była za niesamowita książka. Bardzo żałuję, że tak długo z nią zwlekałam. Po zakupie trochę odczekała swoje na parapecie, a przecież tyle osób mi ją polecało. To powieść, którą czyta się jednym tchem. Jest tak dobra, tak niedoceniona...

Historia dzieje się na płaszczyźnie dwóch perspektyw. Jedną prowadzi Monica, dziennikarka, która ma za zadanie przeprowadzić wywiad z Evelyn Hugo – zjawiskową, piękną, nagradzaną aktorką pokroju Marlyn Monroe. Drugą zaś opowiada Evelyn, streszczając nam swoją historię. Na pierwszym spotkaniu z Monica stawia sprawę jasno i uprzedza, że nie da wywiadu. Chce, by Monica opisała jej życie i wydała jej biografię.

Fabuła książki zabiera nas w złote czasy ery Hollywood, gdy aktorstwo opierało się na trochę innych zasadach. Do celu nie dążyło się tylko przez castingi. Czasem cena była bardzo wysoka i bolesna, zostawiająca ślad w człowieku. Jednak Evelyn Hugo potrafiła wyzbyć się uczuć i przestała żałować. Brała, co chciała. Sięgała po gwiazdy, które wkrótce zaczęły dla niej świecić. Mimo to jej historia nie jest piękna i usłana różami. Wiele tam bolesnych fragmentów i momentów, które robiły moje serce na kawałeczki. Czytałam zapłakana, zdenerwowana, ale na tyle wciągnięta w fabułę, że nie byłam w stanie odłożyć książki na bok. Autorka stworzyła powieść zaskakującą pod wieloma względami. Pewnych elementów w ogóle się nie spodziewałam, a gdy zostały mi zaserwowane, wiedziałam, że nic innego by nie pasowało. Jestem pod ogromnym wrażeniem wyczucia autorki. Miałam wrażenie, że jej bohaterowie żyli własnym życiem.

Mężowie Evelyn – przecież było ich siedmiu – to spectrum różnorodnych charakterów. Każdy z nich był innych, wyróżniający się. Ale którego naprawdę kochała? Wszystkich? Żadnego? Czy potrafiła kochać? Była kobietą wyzwoloną, stanowczą i hipokrytką. Jak wiele była w stanie poświęcić, by zyskać sukces?

Tak wiele pytań ciśnie nam się na usta, gdy czytamy kolejne rozdziały. Tę powieść trzeba przeczytać od razu, ona nie pozwala na przerwy. Jest uzależniająca, jak uzależniająca jest Evelyn Hugo. Zwodzi, prowadzi w ciemne korytarze i czasem pokazuje półprawdę, a czasem karmi nas kłamstwem. Wspaniała książka, którą polecam każdemu – nawet fanom thrillerów, bo również coś dla siebie znajdziecie.

Ludziom wydaje się, że intymność dotyczy wyłącznie strefy seksu.

Intymność to mówienie prawdy.

Taylor Jenkis Reid zdobyła mnie swoją twórczością i po resztę jej książek również muszę sięgnąć. Z czystym sercem polecam tę powieść. Zostanie ze mną na bardzo długo i może, kto wie, kiedyś otworzę ją po raz kolejny.

czwartek, sierpnia 27, 2020

Słodkie Magnolie [recenzja]



Poukładane życie Maddie rozpada się jak domek z kart, gdy mąż odchodzi do kochanki, która spodziewa się jego dziecka. Maddie musi znaleźć pracę, ale to niełatwe, skoro od zawsze zajmowała się wyłącznie domem. Dzieci próbują pomagać, źle znoszą jednak rozstanie rodziców.
Przyjaciółki proponują Maddie wspólny interes – otwarcie salonu spa dla kobiet. Liczą nie tyle na duży zysk, ile na wyrwanie jej z marazmu. Chcą, by uwierzyła we własne siły. Za ich namową Maddie zaczyna też spotykać się z zainteresowanym nią Calem Maddoxem.
Problemy z dziećmi, byłym mężem, nową pracą i nowym mężczyzną… tak dużo wyzwań dla kobiety, która nigdy nie była niezależna…


Nieduże miasteczko, przyjaźń i nowy początek. Tymi słowami mogę opisać przyjemną książkę, jaką okazały się "Słodkie Magnolie". Jest to pierwsza część cyklu powieść, na podstawie którego Netflix stworzył serial. Oglądałam pierwszy sezon i serdecznie go Wam polecam, jeśli lubicie spokojne, odrywające od obowiązków seriale.
Wracając do książki, przeczytałam ją w jeden dzień, bo jest krótką powieścią o dość wciągającej fabule. Maddie jest główną bohaterką, a jej życie właśnie się rozpada. Nagle zostaje postawiona przed faktem, że mąż ją opuszcza, odchodzi do znacznie młodszej kobiety, z którą... będzie miał dziecko. Maddie zostaje sama bez pracy, w wielkim domu, z trójką dzieci, których życie również się zmienia. Mąż zostawił na jej barkach wszystko i nie poczuwa się do zbytniej odpowiedzialności. Ugh, jak ten facet irytuje, to wy nawet nie wiecie...
Maddie jest wspierana przez swoje wierne przyjaciółki. Proponują jej otworzenie wspólnego biznesu, tylko dla kobiet, co wydaje się Maddie ogromnym wyzwaniem. Ale podejmuje się go i od tej pory budują wspólne centrum relaksu. W małym miasteczku wszyscy plotkują, więc Maddie oprócz swoich problemów, musi wysłuchiwać też historii stworzonych na jej temat. Bardzo podobała mi się jej siła. Mimo wszystko przetrwała, potrafiła zadbać o dzieci, stworzyć im nową rzeczywistość i nie zatracić się w kłopotach. Cóż, może skrzydeł dodał jej trener Maddox. Poznaje go, gdy trenuje jej syna. Mimo że Cal jest znacznie młodszy i wywołuje to kontrowersje, między nimi coś zaczyna iskrzyć. 
Fabuła nie jest zawrotna, w pewnych momentach łatwo można przewidzieć kontynuację, ale tę książkę czyta się z ogromną przyjemnością. Nawet jeśli sprawia, że w oczach pojawiają się łzy, to później nadchodzi coś miłego.
Jeżeli lubicie urocze, słodkie powieści, które mają Wam umilić czas, to jak najbardziej "Słodkie magnolie" są taką książką. Zapomnicie na moment o wszystkim i zatracicie się w losach niewielkiego miasta.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu HarperCollins

sobota, sierpnia 08, 2020

Someone new [recenzja]


Ta powieść nie jest łatwa. Jest zaskakująca i nie spodziewacie się, jak trudne tematy porusza. Cieszę się, że w końcu ta tematyka jest szerzej opisywana przez autorów/autorki. Someone New jako powieść dla młodzieży jest naprawdę dobrą książką, która przedstawia historię, jaka mogła przydarzyć się każdemu. Jest mi ciężko wypisać zalety fabuły, by nie zaspojlerować Wam za dużo.

Możecie spodziewać się miłości, ale nie przereklamowanej i zbyt oczywistej. Nie słodkiej jak pączek w lukrze. Autorka serwuje nam wzloty i upadki, tajemnice przeszłości, zmiany, które na zawsze w nas pozostaną.

Czytałam ją czasem ze łzami w oczach, kompletnie nie spodziewając się akcji, jaka została mi zaserwowana. Natłok uczuć i myśli pozostał ze mną nawet po przeczytaniu książki. Wierzcie, że to lektura warta dwóch dni. Warta tego, by zapoznać się z losami bohaterów. Warta, by poruszyć serca czytelników.



Długo zastanawiałam się, jak napisać o tej książce. Nie mogłam znaleźć odpowiednich słów na to, jak bardzo zaskoczyła mnie fabuła. Laura Kneidl stworzyła historię na pozór podobną do poprzednich, a tak inną...
Ta powieść nie jest łatwa. Jest zaskakująca i nie spodziewacie się, jak trudne tematy porusza. Cieszę się, że w końcu ta tematyka jest szerzej opisywana przez autorów/autorki. Nie mogę zdradzić Wam za wiele, bo wyjdzie na jaw sens książki. Myślę, że ten element powinien zostać w domyśle, a wtedy czytelnik przeżyje podobne zaskoczenie do mojego. Tego Wam życzę. Było warto zabrać się za tę nowość. Otwiera oczy na nieznaną perspektywę.
Julian i Micah są z różnych światów. Ich losy krzyżują się na przyjęciu organizowanym przez rodziców Micah. Wtedy dochodzi do zwolenianie Juliana, który pracuje tam jako kelner. Micah ma wyrzuty sumienia i dlatego za jakiś czas będzie chciała odpracować swoje winy. Czy jej się to uda? Czy Julian pozwoli, aby znowu namieszała w jego życiu?
W fabułę został wplątany wątek brata Micah – Adriana, który za homoseksualizm został wyrzucony z domu. Nikt nie wie gdzie jest. Bohaterka usilnie go poszukuje, zaczepiając się o różne instytucje. Autorka pokazuje nam obraz, który nie jest obcy. Niestety, jest to zachowanie krzywdzące i realne. Ta świadomość również mocno we mnie uderzyła. Jak wielu ludzi traci dom, tylko dlatego, że kocha kogoś "inaczej niż normatywnie"? Dla mnie kocha normalnie. Ale nie o mnie mowa, a o książce.
Someone New jako powieść dla młodzieży jest naprawdę dobrą książką, która przedstawia historię, jaka mogła przydarzyć się każdemu. Jest mi ciężko wypisać zalety fabuły, by nie zaspojlerować Wam za dużo.
Możecie spodziewać się miłości, ale nie przereklamowanej i zbyt oczywistej. Nie słodkiej jak pączek w lukrze. Autorka serwuje nam wzloty i upadki, tajemnice przeszłości, zmiany, które na zawsze w nas pozostaną.
Czytałam ją czasem ze łzami w oczach, kompletnie nie spodziewając się akcji, jaka została mi zaserwowana. Natłok uczuć i myśli pozostał ze mną nawet po przeczytaniu książki. Wierzcie, że to lektura warta dwóch dni. Warta tego, by zapoznać się z losami bohaterów. Warta, by poruszyć serca czytelników.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar

czwartek, sierpnia 06, 2020

W samym sercu morza [recenzja]


Jak wiele może zmienić jedna podróż? Jennifer przypadkiem trafia na plażę pełną starych, zapomnianych statków. Nie spodziewa się, że w tym miejscu odnajdzie opowieść o podróży, która zmienia wszystko.

Wojna się skończyła. Frances wchodzi na pokład Victorii, okrętu, który ma ją zabrać do Anglii. Wszyscy myślą, że płynie do ukochanego, ale to jedynie pretekst, by uciec przed przeszłością na drugi koniec świata. Na statku pełnym młodych kobiet aż wrze od konfliktów, zazdrości i napięć. Po zmroku, kiedy na pokładzie słychać tylko szum fal, Frances przypadkowo poznaje Henry’ego. To spotkanie staje się najgorszą, ale zarazem najlepszą rzeczą, jaka mogła się jej przydarzyć.

Czy przysięgi wierności wystarczą, aby oprzeć się miłości? Czy podróż może być ważniejsza niż ostateczny cel?


Po Jojo Moyes sięgam od kilku lat. Nie zawiodłam się jeszcze na żadnej z jej książek. Uważam je za pouczające, piękne, wzruszające. To nie są byle jakie obyczajówki, chcące nam umilić czas (ale takie też są potrzebne), a powieści zawierające mnóstwo przekazu. Moyes porusza trudne tematy, nie obchodzi się z nimi jak z jajkiem. Tym razem w W samym sercu morza również przygotowała dla czytelników poważne sprawy.
Zainspirowana prawdziwą historią, stworzyła niebywale ciekawą fabułę, która nie pozwoliła mi się oderwać od tej książki. Może dlatego tak długo pisałam recenzję? Bo nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów.
Zacznę od początku. Akcja książki nie jest szybka, nie uderza w czytelnika jak rozpędzony pociąg. Pierwsza połowa to połowa rozrysowująca fabułę, ukazująca losy i historie bohaterek. Mimo tego, że tempo nie jest zawrotne, to autorka nie pozwala nam się nudzić. Emocje jakie ukazuje już na pierwszych stronach książki, trafiają w samo serce. Przynajmniej moje.
Czego możemy się spodziewać? Właśnie niczego. Dlatego, że Moyes zaskakuje w każdej napisanej przez siebie części. Podaje nam na tacy chusteczki, byśmy mogli ocierać łzy. Tak, ta książka wzrusza, zaciska niewidzialną dłoń na naszym gardle.
To gruba książka, ale przeczytacie ją tak szybko, że zanim się obejrzycie, będziecie już wszystko wiedzieć. A uwierzcie, będziecie chcieli się dowiedzieć, bo jest zbyt dużo niedomówień, intryg, tajemnic, smaczków. To jak odkopywanie skarbów. Świetnie poprowadzona fabuła i narracja to ogromny plus tej książki. Bohaterowie jak zawsze zostali dobrze wykreowani i wydają się żywi. Wzbudzają współczucie, smutek. Moyes ma talent do tworzenia postaci. Robi to dokładnie i z precyzją.
Nie mówię, że jest to powieść łatwa, ale jest na pewno warta czasu na przeczytanie. Nie spodziewałam się tak wzruszającej historii. Nie żałuję ani minuty spędzonej z tą książką i serdecznie Wam ją polecam. To jest piękna powieść o tęsknocie, bólu, rozstaniach i przeszłości, która ma ogromny wpływ na teraźniejszość.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Znak

środa, lipca 22, 2020

Pamiętnik szeptuchy [recenzja]



Autorka: Dorota Gąsiorowska

Chropowata niebieska okładka, ledwie widoczny rysunek jaskółki i jedno słowo: Milda.
Natasza nie ma pojęcia, dlaczego siwa zielarka Salma podarowała jej ten stary pamiętnik. Wręczając go, szeptucha powiedziała tylko: „Kiedy nadejdzie właściwy czas, zrozumiesz”.
Natasza nie planowała tej podróży. Chciała jedynie na moment wyrwać się ze stolicy, zapomnieć o toksycznej pracy i apodyktycznej matce. Ale od zagadkowego spotkania w leśnej chacie na Podlasiu dziewczyna widzi, że w jej życiu więcej jest pytań niż odpowiedzi.
Czy szeptucha rzeczywiście zna ją lepiej niż ktokolwiek inny? I skąd bierze się ta szczególna nić porozumienia łącząca Nataszę z poznanym przypadkiem Joachimem? Czy Aleks, który od początku wydawał jej się kimś wyjątkowym, pozwoli jej wytłumaczyć dwuznaczną scenę, jakiej był świadkiem?
Tymczasem zbliża się święto przesilenia. W tym pełnym magii dniu, gdy nad wodami palą się ogniska, wszystko może się wydarzyć…

Opis mnie zachwycił i dlatego sięgnęłam po najnowszą powieść Gąsiorowskiej. Nigdy wcześniej nie czytałam nic tej autorki, więc nie wiedziałam, czy jej styl pisania przypadnie mi do gustu. Szybki spoiler: przypadł.
Natasza, z wielkiego miasta, modelka chce odpocząć od stresu, pracy i apodyktycznej matki. Wyjeżdża na Podlasie. Cóż, nie będzie to niespodzianka, że świat na Podlasiu wydaje jej się zupełnie inny. Czeka na nią przyjaciółką, do której jednak nie trafia... Już na samym początku na jej drodze staje tajemnicza Salma. Bezpośrednia, starsza kobieta, która odmieni życie Nataszy.
Coś, co od razu mi się nie podobało i muszę na to zwrócić uwagę, to ekspozycja wszelkich faktów o bohaterach. Uważam, że to bezsensu, aby serwować wszystko na pierwszych stronach powieści. Autorka zaczyna od długiego monologu wewnętrznego bohaterki, która przybliża szczegóły matki i przyjaciółki. Po pierwsze – mało z tego zapamiętałam od razu, po drugie powinniśmy dowiadywać się tego na bieżąco, podczas czytania. To był mój pierwszy zarzut, ale nie zniechęcił mnie do czytania.
Miałam lekką obawę, czy Pamiętnik Szeptuchy nie będzie przypominał serii Katarzyny Bereniki Miszczuk, ale nie, zdecydowanie jest to inna historia. Barwna, ubrana w tradycje i zabobony, ciekawa i wciągająca. Przemierzamy z bohaterką lasy, wiejskie pola, zahaczamy o przeszłość i historie. To wszystko buduje świat przedstawiony, który nie pozwala odłożyć książki. Zostawiłam ją na gorący lipiec, bo lato jest idealną porą na tę powieść.
Pamiętnik Szeptuchy obfituje w liczne zwroty akcji i zbiegi okoliczności, które mają ogromny wpływ na życie Nataszy. Podejmuje ona decyzje, których nie spodziewała się w swoim życiu. Zaskakują ją losy przodków. Zmienia się perspektywa patrzenia w przyszłość.
Książka potrafi zaskoczyć czytelnika, co jest jej ogromnym plusem. Nie nudzi, nie sprawia, że ziewamy nad rozdziałami. Jednak nie sparaliżowała mnie i nie sprawiła, że odkryłam coś nowego. To książka przyjemna, wciągająca i jestem pewna, że licznym czytelnikom polskich autorek przypadnie do gustu.
Ze swojej strony mogę zapewnić, że bardzo polubiłam Nataszę i długość tej powieści nie sprawiła, że historia na ty ucierpiała. Myślę, że to była optymalna ilość, by dopełnić całość. Nie przestraszcie się tego, zarykujcie. Pamiętnik Szeptuchy może Was oczarować, tak jak oczarował i zaciekawił mnie.

Za możliwość recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak

poniedziałek, lipca 13, 2020

We mgle [recenzja]



Zaginieni dzielą się na martwych i na tych, którzy nie chcą zostać znalezieni. A także na tych, którzy nawet nie wiedzą, że zaginęli.
Jessica Shaw, prywatna detektywka, przywykła do anonimowych cynków. Ale ten wprawia ją w osłupienie: na zdjęciu przedstawiającym porwaną dwadzieścia pięć lat temu trzylatkę rozpoznaje… samą siebie. To jednak dopiero początek sekretów. Gdy w poszukiwaniu prawdy o swojej przeszłości Jessica udaje się do mrocznej części Los Angeles, zaskoczona odkrywa, że w noc jej zniknięcia zamordowano jej biologiczną matkę. Zabójca nigdy nie został ujęty, a w toczonym wówczas śledztwie jest wiele niejasności.
Błyskotliwa, bezczelna i nabuzowana adrenaliną – taka jest Jessica Shaw, bohaterka nowej serii, i taki jest debiut Lisy Gray.
Kluczem do rozwiązania zagadki jest Jason Pryce, weteran policji w Los Angeles, którego Jessica pamięta jeszcze z pogrzebu ojca. Co gliniarz z L.A. robił na pogrzebie nieznajomego z drugiego końca kraju?
Tymczasem detektyw Pryce prowadzi śledztwo w sprawie makabrycznego zabójstwa studentki, która dorabiała jako prostytutka. Choć podejrzanych jest wielu, z każdym tropem sprawa komplikuje się coraz bardziej.
Gdy drogi policjanta i młodej detektywki się krzyżują, Jessica odkrywa, że Pryce nie mówi jej wszystkiego o burzliwej historii jej rodziców.
Im bardziej zbliżają się do rozwiązania obu śledztw, tym mgła tajemnic staje się gęstsza. Morderca tylko czeka, aż zgubią drogę.


Thrillery muszą być mocne. Muszą zaskakiwać, pobudzać wyobraźnię i sprawiać, aby czytelnik mylił tropy. Sięgam po nie, gdy chcę oderwać się od romansów, miłości i wątków miłych. Dlatego w moich rękach, dla odmiany, pojawiła się nowa powieść "We mgle". Czy jest dobra? Czy sprawiła, że nie mogłam się od niej oderwać, a intryga była opisana w świetny sposób?
Jest to książka nietuzinkowa. Dlaczego? Otóż już na początku dostajemy zajawkę tego, co będzie się działo. Wręcz autorka odkrywa przed nami główny punkt akcji. Wiemy, że bohaterka została porwana i nie miała o tym pojęcia, aż do teraz. Jej tożsamość nie jest prawdziwa. Nagle poukładana rzeczywistość legnie w gruzach.
To jak zbieranie rozsypanych koralików lub układanie trudnych puzzli. Życiowa układanka mająca ukazać prawdę. Wiąże się to z cierpieniem, trudnościami i bólem. Tytuł jest bardzo adekwatny. Bohaterka jest dzieckiem we mgle, które odkrywa swoje życie.
Akcja toczy się na tyle szybko, że nie da się tej powieści odłożyć na bok i zapomnieć. Trzeba ją dokończyć, bo gdy stracimy tempo, cała magia książki może zniknąć. Niestety mogę ją wpisać w kategorię "dobra, niezniewalająca". Co mam na myśli? Chodzi mi o to, że nie poruszyła nieba i ziemi. Nie sprawiło, że wiele rzeczy mnie zaskoczyło. Nie jest przewidywalna do bólu, ale pewne schematy były dla mnie jasne. Jednak przyznaję, głośno i szczerze – dobrze się ją czytało, a czas spędzony przy lekturze nie uważam za stracony.
Co do bohaterów nie wybili się na tle postaci z innych książek, które czasem siedzą mi w głowie jeszcze długi czas. Nie uważam ich za złych, bo nie irytowali mnie i nie nudzili dialogami, ale czegoś zabrakło – prawdopodobnie tego WOW.
Myślę, że słabą stroną autorki jest budowanie napięcia, aby czytelnikiem wstrząsnęło. Biorę to z przymrużeniem oka, wiedząc, ze jest to debiut, a do debiutów powinno podchodzić się z większym dystansem. Przynajmniej ja tak robię, bo wiem, że pierwsze książki nigdy nie będą idealne. Nawet, jeśli jest to "Wojna polsko-ruska", ale o tym kiedy indziej.
Podoba mi się to, że fabuła nie była aż tak skomplikowana. Czasem autorzy w tym gatunku lubią brewerie i przesadzistość. Działa to na ich nie korzyść, bo czytelnik zaczyna się gubić. Tutaj tego nie ma, za co ogromny plus.
Dla bohaterów i ciekawej akcji jak najbardziej zachęcam Was do przeczytania tej książki. Nie oczekujcie powalenia na kolana, ale doceńcie debiut autorki. Myślę, że jest na dobrej drodze do rozwinięcia się w tym gatunku.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Burda Książki

wtorek, lipca 07, 2020

Niedopasowani [recenzja]



Autorki: Samantha Young, Kristen Callihan
Parker Brown nie może uwierzyć, że musi wynająć chłopaka na niby.
Kiedy dostała wymarzoną pracę w nowoczesnej firmie, myślała, że trafiła do środowiska promującego myślenie postępowe. Okazało się jednak, że jej szefowi zależy na tym, żeby pracownicy mieli ustabilizowane życie osobiste. Na szczęście udało jej się znaleźć idealnego kandydata na „narzeczonego” – wykształconego młodego mężczyznę, który szuka szybkiego zarobku. Ale zamiast niego na spotkanie przychodzi jego opiekuńczy brat Rhys Morgan – wysoki, umięśniony były bokser z niewyparzonym językiem.
Rhys znajduje się pod ogromną presją. Odkąd zrezygnował z kariery bokserskiej, próbuje prowadzić podupadającą siłownię i pilnować, by jego młodszy brat Dean nie zszedł na złą drogę. Chroniąc Deana przed nim samym, Rhys idzie na spotkanie z pewną bogatą snobką, żeby powiedzieć jej, co o tym wszystkim myśli.
Okazuje się jednak, że trafił na wielką szansę. Co prawda nie znoszą się nawzajem, ale jeżeli Rhys będzie udawał chłopaka Parker, oboje na tym zyskają. Ona utrzyma swoją pracę, a on namówi jej szefa – a swojego fana – do sponsorowania siłowni.
Ale to, co zaczęło się jako prosty układ, niezwykle szybko się komplikuje.
Jaka przyszłość czeka nieokrzesanego boksera, który boi się otworzyć serce, i kobietę z wyższych sfer, która poprzysięgła sobie, że już nigdy nie zwiąże się na poważnie z żadnym mężczyzną?
Podobno przeciwieństwa się przyciągają. Ale przyciąganie między Rhysem a Parker może doprowadzić do katastrofy.

Macie ochotę czasem potrząsnąć bohaterami? Ja miałam tak przy tej książce. Chciałam złapać ich za fraki i powiedzieć, że do siebie pasują i powinni być razem. Robili wszystko na przekór, przeciągając całą akcję.
Zacznijmy jednak od początku.
Rhys Morgan przyłapuje brata szykującego się na spotkanie z poznaną przez Internet Parker. Parker jest gotowa zapłacić Deanowi za udawanie jej chłopaka, a wszystko po to, żeby nie stracić pracy. Szef Parker nalega, aby każdy z jego pracowników był ustatkowany.
Rhysowi ani trochę nie podoba się wizja brata jako chłopca do gierek, dlatego to on idzie na spotkanie. I mimo że nie zamierza wchodzić w rolę Deana. tak się jednak staje. Parker i Rhys podpisują umowę. Ona m płaci. On udaje. Myślę, że to byłoby dużo łatwiejsze, gdyby się sobie nie podobali.
Oboje są uparci i charakterni, a to dodaje pikanterii całej fabule. Ich słowne przepychanki są plusem, który rozbawia czytelnika. Ich dialogi nie były naciągane i drewniane. Nie dostaliśmy typowej historii miłosno-erotycznej boksera i ładnej kobiety. Stosunek bohaterów do siebie to przyciąganie i odpychanie. Myślimy, że już jest dobrze i będzie fajnie, a tu proszę... No jednak trzeba pogodzić się z rozczarowaniem.
Samantha Young w duecie z Kristen Callihan zrobiły świetną robotę. Chętnie sięgnęłabym po inne książki od tej pary. Byłam usatysfakcjonowana, chociaż długo kazały mi czekać na dobre chwile. Serwowały wybuchowe zwroty akcji, uwierzcie, tych nie jest mało.
Rhys uczy się od Parker, a Parker od niego. Ona zaczyna być mniej poważna, on zaczyna bardziej panować nad językiem. Są skrajnie różni, ale to właśnie definicja szczęścia, bo przecież przeciwieństwa się przyciągają. Byłoby nudno, gdyby druga osoba była naszym odbiciem lustrzanym.
Przygotujcie się na sarkazm, ironię i dużo humoru. Nie będziecie przesłodzeni scenami miłosnymi i czułościami – ich nie ma wiele, a i tak trzeba swoje odczekać. Czytałam tę książkę w pociągu i wielokrotnie wywołała u mnie uśmiech na twarzy. Nawet w miejscu publicznym nie umiałam go powstrzymać.
Serdecznie polecam. Przekonajcie się sami, czy Parker dostanie awans i czy z całego układu wyjdzie coś więcej.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Burda

wtorek, czerwca 16, 2020

Dream again [recenzja]


Autorka: Mona Kasten

Jude Livingston straciła wszystko: oszczędności, dumę i marzenia o karierze aktorskiej. Załamana, przeprowadza się do brata do Woodshill, a tam spotyka nie kogo innego, jak Blake’a Andrewsa. Jude i Blake byli parą, póki dziewczyna nie postanowiła wyjechać do Los Angeles i zostawić Blake’a, czego ten nigdy jej nie wybaczył. Jude szybko dostrzega, że miejsce dawniej pogodnego chłopaka zajął złamany mężczyzna. I choć wzajemne przyciąganie jest równie silne, jak dawniej, muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, czy są gotowi ponownie zaryzykować…

Po Monę Kasten sięgnę zawsze. Każda z jej książek stoi na mojej półce i przypomina mi dobre chwilę spędzone z nimi. Trzykrotnie miałam przyjemność patronować jej powieściom, z czego jestem dumna, bo wiem, że podpisuję się imieniem pod czymś, co jest dobre, ciekawe i świetnie napisane.
Gdy tylko zobaczyłam, że w nowościach pojawiła się "Dream Again", nie mogłam sobie darować. Opowieść o Blake'u i Jude pochłonęłam w jeden dzień, zalewając się łzami. Mój żołądek fikał koziołka, a serce biło jak oszalałe. Takich emocji nie czułam dość dawno. Było wspaniale móc przeżyć historię, wywołującą dreszcze. Kibicowałam tej parze od samego początku.
Jude przyjeżdża do domu brata, w którym mieszka jej były chłopak. Niestety nie jest on przyjaźnie nastawiony i nawet mu się nie dziwię. Jude rzuciła go, by robić karierę w Hollywood. Nie zostaje nam wyjaśnione, jak to zrobiła i dlaczego kariera jej nie wyszła. Tego dowiadujemy się w trakcie historii i uwierzcie, jest to duży zwrot akcji. W międzyczasie autorka wplątuje retrospekcje związaną z początkami relacji bohaterów. Znają się od dziecka, bo mieszkali obok siebie, a Blake jest najlepszym przyjacielem Ezry (brata Jude).
Ta powieść to rollercoaster emocji i wiem, że pewnie już to gdzieś słyszeliście. Jednak trudno inaczej określić uczucia, jakie nam towarzyszą przy czytaniu, a zmieniają się one bardzo szybko. Zachowanie Blake'a wobec Jude sprawiało, że niewidzialna ręka zaciskała się na mojej szyi. Lubiłam ich oboje od początku i musiałam brać pod uwagę fakt, że Blake został zraniony.
Jeśli czytaliście coś od Kasten, to uważam, że jest to najlepsza część tej serii, zaraz po Begin Again. Wcześniejsze powieści były również dobre, ale pod względem emocji, ta jest niesamowita. Z jednej strony nie chciałam kończyć książki, a z drugiej nie mogłam jej odłożyć. Styl pisania Kasten jest tak dobry, lekki, a zarazem trafnie opisujący uczucia, że zasługuje na kolejną pochwałę ode mnie. Nie, żebym była specem, ale uważam, że to jak pisze autor, jest bardzo ważne. Kasten jest świetną pisarką i jej książki dla młodzieży, kompletnie trafiają do mojego serca. Chciałabym Was bardzo zachęcić do zapoznania się z jej twórczością, bo przyprawi Was o zawrót głowy. Pamiętajcie, każda część jest osobnym tomem, ale łączą ich bohaterowie z jednego uniwersum. Możecie czytać to w różnej kolejności, bez obaw.
Mam wrażenie, że jej historie przypominają nieco serial. Wiecie, taki z ameryki, jak to amerykański sen. Jest idealnie, aż czas na dramę. Tak było w przypadku Jude i Blake'a. Czekało ich mnóstwo potyczek, kłótni, wyjaśnień, ale gdy już byli razem, robiło się cieplej na sercu. Nie będę ukrywać, że trochę zakochałam się w Blake'u i chciałabym takiego w rzeczywistości ;). Ach, zazdroszczę Jude.
Polecam. Oczywiście, że polecam i mam nadzieję, że się skusicie.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar

sobota, czerwca 06, 2020

Papierowy mag [recenzja]


Autor: Charlie N. Holmberg
Ceony Twill całe swoje życie marzyła o tym, aby zostać Wytapiaczem – specjalistką od magii metalu. Zdeterminowana ukończyła Szkołę Magów Tagis Praff z wyróżnieniem. Nie tak wyobrażała sobie jednak dalszy rozwój kariery.
Okazuje się, że brakuje magów władających magią papieru. Wobec tego szkoła musi wyznaczyć jedną osobę, która zostanie skierowana na staż do papierowego maga, by kontynuować specjalizację pod jego czujnym okiem.
Takim sposobem ambitna, choć zrezygnowana Ceony trafia do ekscentrycznego Emery’ego Thane’a. Dzięki niemu zaczyna jej się podobać wizja zostania Składaczem. Jednak dobra passa nie trwa długo. Ceony szybko przekonuje się, że istnieje też magia zakazana. Jej nauczyciel pada ofiarą Wycinacza. Od teraz młoda praktykantka jest zdana tylko na siebie. Zaczyna niebezpieczną walkę z nieznanymi wcześniej mocami.


Harry Potter w wersji damskiej? Magia, zakazane korytarze i moc, dość nietypowa i już mało popularna.
Gdy sięgałam po Papierowy Mag, nie mogłam porównać tej książki do sławnej serii Rowling, gdyż jej nie czytałam. Może klimaty i podobne, ale historia inna i równie warta uwagi.
Ceony ma dziewiętnaście lat i tak jak nasi licealiści, wybiera ścieżkę rozwoju, która pomoże jej wybrać zawód. W tym przypadku magiczny zawód. Ceony chciała wybrać sobie inną specjalizację, ale zostało jej przydzielone zajęcie się papierem. Otóż Składaczy jest jak kot napłakał. Smętna i nieprzekonana zaczyna swoją praktykę u u maga Thane'a. Musi trochę minąć, zanim ujrzy światełko w tunelu i uzna, że to, czym się zajmuje nie jest najgorsze.
Nie jestem specjalistką od fantastyki, ale tę książkę przypisałabym do lekkiego odłamu tego gatunku. Jest cienka, świat nie został w niej aż tak rozbudowany. Jest dobrze napisana i czyta się ja przyjemnie, to muszę przyznać. Nie wymaga od nas zapamiętywania specyficznych nazw. W rzeczywistości jest to lektura dla młodszych czytelników i tak też do niej podchodziłam.
Bohaterowie Papierowego Maga są bohaterami żywymi na kartach powieści. Zyskują sympatię, chce im się kibicować. Jestem zdumiona tym, jak bardzo polubiłam Ceony, choć na początku trochę mnie denerwowała. Zdecydowanie ma charakterek, ale to dobrze, w takim życiu magów jest to przydatne.
Czy czegoś zabrakło? Tak, tej iskry. Może w historii postaci? W ich charakterystyce? A może w przekroju całej fabuły? Książka na moje oko nie traci na tym, bo podobała mi się i byłam zaciekawiona historią do samego końca, ale nie poczułam dreszczu, czy wstrząsu.
Świat przedstawiony opiera się na schemacie, utartym już przez innych autorów. Trudno stworzyć coś powalającego, wyobrażam sobie. Nie mam jednak pretensji. Jestem zadowolona z całości i uważam, że młodzi czytelnicy nie będą zawiedzeni. To historia pełna barw, a te barwy są emocjami, jakie odczuwamy.
Akcja za akcją nie pozwala odłożyć książki na bok. Uwielbiam, jak autor dba o tempo fabuły. Jeśli dużo się dzieje, są małe szanse na nudę. Zwłaszcza, jeśli autor trzyma rękę na pulsie i nie wprowadza chaosu.
Nie obawiajcie się, tu go nie znajdziecie. Polecam serdecznie.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu

środa, czerwca 03, 2020

Zapomnij, że istniałem [recenzja]


Autorka: Beata Majewska
Trzydziestoletnia Luiza Mleczko, panna, mieszkanka wsi, kobieta nieco sztywna i pryncypialna, ale szalenie elegancka i zadbana, uparta, pyskata i rezolutna, na dodatek urzędniczka (sołtyska) i Rafał Snarski, „emerytowany” bokser i gangster, który zaszywa się w wiosce, by uciec przed całym światem, człowiek szorstki, nieprzyjemny, skrzywdzony okrutnie przez los. Ta dwójka od początku, od pierwszego spotkania, prowadzi nieustanną walkę między sobą. Czas pokaże, czy Luizka, zaręczona z gminnym sekretarzem, poczuje miętę do łobuza…

Najgorsza książka 2020 roku? Oto jest. Wtargnęła na salonu z impetem, a ja dałam autorce szanse po znienawidzonej przeze mnie serii "Najlepszy powód, by żyć". Pamiętam, jak dziś, że była to dla mnie ciężka przeprawa, ale pomyślałam... Kurczę, autorka jest poczytna, więc może spróbuję z nową powieścią. Zapowiadało się dobrze – po opisie i okładce, a jednak gdy zmierzyłam się z pierwszymi stronami książki, radość odeszła w zapomnienie.
Tutaj wszystko jest nie tak. A może taki był zamysł? Uważam, że opis nie nakierowuje nas na takie wydarzenia. Nie tego oczekiwałam sięgając po "Zapomnij, że istniałem". Był to błąd, z którym się zmierzyłam i teraz powiem Wam, dlaczego uważam, że nie warto czytać tej książki. Ba, uważam, że trzeba o niej zapomnieć.
Autorka nie pamiętała o czymś takim jak akcja i chemia. Kompletnie pominęła relacje bohaterów i zostawiła nas na pastwę wsi. Dosłownie. Słuchamy setek plotek, czytamy idiotyczne dialogi, a wśród tego wszystkiego na polu łąki z krowami tańczy gangster po przejściach. Fajnie, nie? Kuriozalnie, dziwnie, groteskowo, ale niezabawnie. Czułam zażenowanie z każdą kolejną stroną. Teraz, pisząc recenzję, ta historia odżyła w mojej głowie i przypomniała mi, jak źle się przy niej czułam. "Zapomnij, że istniałem" jest książką o NICZYM. Będę to podkreślać, ale naprawdę tak jest. Ani trochę nieprzemyślana fabuła, brak charakterystyki bohaterów, wątki nudne jak flaki z olejem. Co mnie obchodzą ploteczki na wsi zabitej dechami? Książka zapowiadała się jako romans, nie jako pamiętnik mieszkańców owej wsi. Tak, nie pamiętam jej nazwy, bo nie chcę pamiętać większości faktów związanych z tą powieścią.
W jednej z opinii, którą czytałam na temat "Zapomnij, że istniałem", padło stwierdzenie, że historia przypomina "M jak miłość". I wiecie co? Uwielbiam ten serial, świetnie się przy nim bawię i jest tam więcej dramatów, emocji i ambitniejszych dialogów niż we wspominanej książce. Przysięgam, że Barbara Mostowiak ma lepsze poczucie humoru niż Luizka Mleczko.
Jestem rozczarowana, a książka była jakąś porażką i nie polecam jej nikomu. Nie lubię dzielić się z Wami negatywnymi opiniami. Może wśród Was są czytelnicy, którym podobała się ta książka i ja chętnie poznam Wasze zdanie, ale ze swojego punktu widzenia nie jestem w stanie wyciągnąć żadnego, pozytywnego argumentu. Przykro mi i mam nadzieję, że owy tytuł szybko wyleci mi z pamięci.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Jaguar

wtorek, czerwca 02, 2020

Lista, która zmieniła moje życie [recenzja]


Autorka: Olivia Beirne
Georgia kocha wino, programy reality show i siedzenie na kanapie po pracy. Nie znosi wysokości, sprawdzania swojego konta bankowego, chodzenia na randki oraz aktywności, do których wymagany jest sportowy stanik. I nigdy, przenigdy nie podejmuje żadnego ryzyka. Aż do chwili, kiedy jej piękna i odważna siostra zdaje sobie sprawę, że nie zdoła odhaczyć wszystkiego ze swojej „Listy Rzeczy Do Zrobienia Przed Trzydziestką“ i prosi Georgię o pomoc. Georgia ma zaledwie kilka miesięcy, by zmienić swoje życie i dokończyć zadania z listy. Czy będzie na tyle odważna, by dla swojej siostry zaryzykować wszystko? Czy jej życie zmieni się pod wpływem listy? Jedna z najzabawniejszych książek, jaką miałam okazję czytać w ostatnim czasie.

Gdy brałam się za tę książkę, sądziłam, że przepłaczę na niej dni i noce. Nic podobnego! Zaskoczyła mnie pozytywną fabułą i nadzieją, która pozostała po lekturze.
Jedna prośba może zmienić całe życie. Główna bohaterka szybko się o tym przekonała, gdy obiecując siostrze, zaczęła spełniać jej listę. Na liście pojawiły się rzeczy, sytuacje, na które Georgia by się sama nie szarpnęła. Nie postawiłaby odważnego kroku i nie zawalczyła o przyszłość. Żyła z dnia na dzień – jak w serialu albo telenoweli. Nic specjalnego nie zaskakiwało jej i to martwiło jej siostrę, która odkryła, że jest chora na stwardnienie rozsiane. Taką informację dostajemy już na samym początku, ale mimo to nie czuć smutku przez resztę książki. Cały czas jest radość i nadzieja.
Georgia wzięła inicjatywę we własne ręce i wtedy odkryła dobre strony świata. Zaczęła inaczej patrzeć na pracę, ludzi, którzy ją otaczali i nauczyła się ryzykować. Bo gdyby nie zaryzykowała, nie poszłaby na randkę z internetu i nie poznała JEGO. Jednak nie dajcie się zwieść, ponieważ tutaj nie wątek miłosny jest najważniejszy. Gdy czytałam tę powieść, miałam nieodparte wrażenie, że nieco przypomina mi książkę Jojo Moyes "Zanim się pojawiłeś". Klimat był podobny, tak samo jak humor Georgii. Szalon, niezrównoważona, radosna i pełna energii. Jej świat nabrał kolorów i nie dało jej się nie kibicować. To taka osoba, która sprawia, że ciemne pomieszczenie staje się pełnym słońca.
Lista, która zmieniła moje życie to powieść o nadziei, zmianach, radości, smutku. Jest przewrotna i zabawna, a czyta się ją przez jeden wieczór. Spędziłam z nią kilka cudownych godzin, których nigdy nie będę żałować. Do książki zamierzam wrócić, jeszcze kiedyś chcę przeżyć tę historię od nowa. Jeśli poszukujecie lekkiej komedii romantycznej, to ta powinna znaleźć się na Waszych półkach. Zapewni zabawę i odgoni smutki. Zaraz po niej radzę sięgnąć po "Współlokatorów", chyba, że już czytaliście, to tym bardziej, nie wahajcie się! Zaopatrzcie się w coś dobrego do picia, otulcie kocem i dajcie się porwać uroczej historii młodej kobiety, która z pewnością zdobędzie Wasze serce.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Albatros

wtorek, grudnia 29, 2020

Flying High [recenzja]



Autorka:Bianca Iosivoni

 Druga część tej historii nie jest ukrytą fabułą pod stertą tajemnic. To chaos emocji, które trzeba rozpoznać i nazwać. Hailee sobie z nimi nie radzi. Ciężar straty Katie i Jaspera przytłacza ją i odbiera resztki motywacji. Nie widzi powodu, dla którego miałaby walczyć. Ból i niemoc pchają ją na krawędź samobójstwa. A to dopiero początek.

Chase nie zapomina. Nie staje w miejscu, nie obraża się. Po ciężkim pożegnaniu z Hailee doznaje olsnienia. Wie, że jest jej niezbędny. Biegnie ocalić Hailee, choć wie, że sam tego nie dokona. Zrobi cokolwiek. Ale cokolwiek to już coś znaczy.
To powieść, która chwyta nasze emocje w garść i porusza nimi,  szarpać jakby za struny gitary. Potrząsa nami. Otrzeźwia. Otwiera oczy. 
Hailee za dużo już przeżyła, za dużo widziała. Nie ma już nic do powiedzenia, a nawet jeśli, nie wie jakie słowa dobrać. Nie wierzy,  że będzie dobrze. Kim więc jest bez Katie? Twierdzi, że pustką. Ale to nieprawda.
Dalej jest warta wszystkiego. Zasługuje na wszystko. Strata nie ujmuje jej niczego, bo to nie jest jej wina, że czuje ból i smutek. Nie czyni ją to słabszą ani gorszą. 
Depresję, lek – to wszystko można ukryć. Pod płaszczem śmiechu i uśmiechu można zagrać najlepszą ze swoich ról, a w środku umierać. Powieść niesie ogromne przesłanie. Warto się rozejrzeć i zatroszczyć o najbliższych. Czasem nie widzimy, a czasem nie chcemy widzieć. Niektórym do ruszenia dalej potrzebna jest pomocna dłoń. By zobaczyć, że istnieje nadzieja, muszą uwierzyć, że mają wsparcie i nie są bagatelizowani. 
Piękna, smutna, dojrzała powieść, która nie powinna być oceniona pochopnie. To morał. To przestroga. To emocje, o których wielu z nas nie ma pojęcia.
Mówi o wielkich problemach, ale dalej każe spełniać marzenia. To można robić jedność zs wsnie. Tak jak Hailee. 
Polecam. Mocna, smutna powieść, ale bardzo ważna. Nikomu nie życzę podobnych przeżyć. Jednak mam nadzieję, że jeśli potrzebujecie pomocy, skorzystacie z numerów wsparcia na końcu książki lub opowiecie o swoich problemach komuś. Wierzę, że zostaną zrozumiane. 

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar

niedziela, listopada 29, 2020

Aiden [recenzja]



Autorka: Melanie Moreland
Aiden stał się kimś, kogo wielu szanowało i podziwiało. Był częścią odnoszącej sukcesy firmy, bogatym i interesującym mężczyzną, który nie przejmował się bzdurami. Tyle że to była maska, za którą skutecznie ukrywał swoją prawdziwą twarz. Straszliwa przeszłość, pełna przemocy i pogardy, odcisnęła na jego sercu i duszy potworne piętno.
Cami miała kuszące ciało i piękne zielone oczy. Ona, jako jedyna kobieta, zdołała przedrzeć się przez skorupę banałów i dostrzec prawdziwego Aidena. Zrozumiała, że przeznaczony jej jest właśnie ten delikatny i poraniony w środku mężczyzna. Jej oczy dostrzegały o wiele więcej, niż on chciał jej pokazać. Aiden uważał, że nigdy nie będzie wystarczająco dobry, by na nią zasłużyć, dlatego postanowił odepchnąć ją i jej uczucia. Ale Cami absolutnie nie miała zamiaru się poddać...
To, że oboje pasują do siebie, widział chyba każdy. I nie chodziło tylko o namiętność. Aiden zdawał sobie sprawę, że nie może żyć bez Cami, ale uznał, że ich związek nie ma przyszłości. Tymczasem ona zdecydowała się walczyć. O niego, o siebie, o ich miłość...

Aiden to kontynuacja książki Bentley, którą miałam okazję czytać jeszcze w wakacje. Już od początku zaciekawiła mnie swoją wartką akcją i przede wszystkim poczuciem humoru wplecionym w ciekawe dialogi. Autorka świetnie poprowadziła pierwszy tom, przez co nie mogłam się od niego oderwać. Gdy tylko zobaczyłam, że jest już druga część, musiałam po nią sięgnąć.

Aiden to przyjaciel Bentleya, ma problemy z koncentracją, jest rozkojarzony, ale za to bardzo bystry. Nawiązuje ciepłą relację z piękną Cami. Ich związek nie jest związkiem. Nie są pewni w zasadzie, do czego dążą. Autorka ukazuje rozwijającą się nić komunikacji między bohaterami i robi to w romantyczny, zabawny, czasem wzruszający sposób. To niezwykle przyjemni bohaterowie, których losy miło się czyta. Przyznaję, że nie mogłam oderwać się i od tego tomu. Książkę pochłonęłam w jeden dzień, ale zwlekałam z recenzją. Nie miałam odpowiednich słów. Moreland zostawiła mnie z rozczulonym sercem i pewnymi przemyśleniami, którymi się nie podzielę.

Moim zadaniem nie jest na pewno streszczanie dla Was powieści. Nie będę przytaczać zbyt wiele. Wiedzcie, że się dzieje. Bardzo się cieszę, że postacie z Bentleya są tu obecne i dodają klimatu dla całej serii.

Cami i Aiden trafią do Waszych serc. Ich charakterystyka jest rozbudowana, za co jestem wdzięczna autorce. To, czego najbardziej nie lubię, to puste jak kartki papieru, postacie, o których nie wiemy zbyt dużo lub są wpisane w jeden i ten sam schemat. Moreland świetnie ich poprowadziła i to jest duży plus tej książki. Oczywiście humor wysuwa się na prowadzenie. Tego nie zabraknie.

Z ręką na sercu polecam tę książkę, jak i pierwszy tom. Dobry styl pisania, zabawne dialogi i wciągająca fabuła – idealny zestaw na jesień. Dodajcie do tego jeszcze kubek ciepłej herbaty i koc.

piątek, listopada 20, 2020

Złączeni miłością [recenzja]




Nikt nie przypuszczał, że się w sobie zakochają.
Kiedy Aria została oddana Luce w akcie małżeństwa, wszyscy byli pewni, że przyszły Capo ją złamie.
Aria była tego pewna.
Mężczyzna taki jak on, nieznający litości, nieczujący nic prócz nienawiści.
Jednak to, co niemożliwe, zdarzyło się. Zakochali się w sobie.
Ale Luca wie, zawsze wiedział, że miłość w jego świecie, na jego pozycji to ryzyko.
Kiedy Aria zdradza Lukę, próbując chronić swoją rodzinę, szybko się orientuje, że może stracić coś, o co tak długo walczyła. Zaufanie Luki.
Zaufanie ze strony mężczyzny, który nigdy nie zaufał nikomu bezgranicznie. Czy teraz zrozumie, że nigdy nie powinien?

Uważam, że ta część jest jedną z najlepszych. Tak, zaczynam z grubej rury. Luca i Aria rozpoczęli całą historię serii Złączonych honorem i mój sentyment do nich jest ogromny. Przy części "Luca" nie byłam tak poruszona, ponieważ tutaj został przedstawiony pierwszy tom z męskiej perspektywy. Natomiast "Złączeni miłością" to już inna bajka.
Reilly serwuje nam podróż przez przeszłość. Wracamy do wydarzeń, które miały miejsce we wcześniejszych częściach serii, ale tym razem widzimy je oczami Luci i Arii. Bardzo podoba mi się ten zabieg. To dopełnienie historii, które jest satysfakcjonujące, a nie zbędne. Na przestrzeni lat obserwujemy przemianę Arii, która z grzecznego aniołka przeradza się w waleczną lwicę oraz przemianę Luci, którego serce mięknie.
W tym tomie autorka serwuje nam mnóstwo emocji, a na dodatek kolejną dawkę emocji. Naprawdę sporych. Czytałam w napięciu, przez co owy tom skończyłam w jeden dzień. Akcja dotyczy nie tylko Arii i Luci, ale i bohaterów, którzy pojawili się już wcześniej. Ma to wpływ na życie głównych postaci. Jestem zaskoczona przedstawioną relacją przez Reilly. Autorka buduje ich miłość powoli i pokazuje jaki wpływ ma na nich. Nic nie dzieje się bez powodu. Aria nagle nie szaleje z miłości do męża, a Luca nie jest idealnym facetem, który zapomniał, czym się zajmuje. Nic z tych rzeczy.
Jeszcze raz podkreślę, ta część ma prawo bytu i jest świetnie napisana. Autorka cały czas trzyma nas w napięciu i emocje, jakie wywołuje są ogromne. Jeśli szukacie książki, w której nie wieje nudą, to właśnie dobry wybór. Cały czas powtarzam, że jest to jedna z lepszych serii mafijnych. Dobrze poprowadzona i przygotowana, niezbyt wulgarna.
Nie powiem Wam, jaki mam stosunek do zakończenia, ale Reilly czyta czytelnikom w myślach. Świetnie poprowadziła całą historię i nie przesadziła z niepotrzebnymi wątkami. Lubi przeskakiwać w czasie i pokazywać nam tyle, ile trzeba. Bardzo to doceniam.
Przygotujcie się na zwroty akcji. Oj, tak. To, co wydarzyło się w tym tomie, wbiło mnie w ziemię i przez kilka rozdziałów miałam niewielki zawał serca. Czy przeżyłam to jakoś? Zobaczycie, jeśli sami skusicie się na historię Arii i Luci.
Z całego serca polecam wam serię Złączonych honorem, jeżeli lubicie takie klimaty. Reilly nie zawodzi i nie zwalnia tempa w swojej twórczości.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwo Niezwykłe

piątek, listopada 13, 2020

Złączeni zemstą [recenzja]



Autorka: Cora Reilly
Był jej karą. Losem gorszym niż śmierć.
Nikt nie wie, jak naprawdę ma na imię. Mówią na niego Growl, ale za plecami nazywają go Bękartem. Na gardle ma bliznę, której pochodzenia nikt nie zna. W jego spojrzeniu nie ma niczego ludzkiego. Bardziej przypomina zwierzę niż człowieka i nawet w szeregach mafii budzi strach.
Po tym, jak ojciec Cary okrada swojego szefa, bossa mafii w Las Vegas, drogi Cary i Growla się przecinają. Falcone oferuje Growlowi dziewczynę w podziękowaniu za jego usługi. I tak Bękart, który zawsze dostawał resztki, zostaje wyróżniony.
Cara jest jego i może z nią zrobić, co zechce.

Świat Cory Reilly nie jest łatwy – jest brutalny, staroświecki i nie idący z prawami, które panują teraz. Dlatego biorąc się za czytanie tej historii, trzeba patrzeć na nią z przymrużeniem oka. Jest to świat mafii, pełen zasad, w których władzę mają mężczyźni. Tak było i jest – nie możemy oczekiwać od Ojca Chrzestnego, że będzie nowoczesny i przyszłościowy. Kiedy czytam Złączonych, nie oczekuję, że faceci będą traktować kobiety w dobry i odpowiedni sposób, chociaż bardzo bym tego chciała. Podchodzę do tego tekstu, wiedząc z czym się zmierzę, bo zakładam, że takie są zasady w romansie mafijnym.
Cara i Growl nie są bezpośrednio połączeni z wcześniejszymi postaciami. Cara jest pięknością, która zostaje nagrodą dla Growla, prawej ręki Falcone'a. Jej ojciec zdradził i za to poniósł karę, a ona musi za to zapłacić. W tym świecie nie warto kłamać i oszukiwać lepszych od siebie – prawda zawsze wyjdzie na jaw.
Niestety autorka stworzyła kolejną rodzinę, odłam świata przedstawionego, której brakuje magii. Nie są to emocje takie, jak czułam przy Luce i Arii czy Giannie i Matteo. Wybuchy, awantury, dogryzanie sobie i ta gorąca, porywająca miłość. Tutaj tego zabrakło. Carze i Growlowi nie kibicowałam. Czytałam ich historię z przyjemnością, ale bez zaskoczenia i zachwytu. Wiedziałam, co się wydarzy po kolei, bo Cora Reilly trzyma się schematu. Ale, ale... ogromnym plusem i muszę to otwarcie przyznać, jest stworzenie przez autorkę bohatera nieidealnego. Growl ma trudną przeszłość, bardzo nieciekawą i na dodatek ma brzydką bliznę, zniszczone struny głosowe, a na dodatek nie posiada stołu w kuchni (wiem, masakra). Spodobało mi się to, że postać męska nie jest ideałem marzeń, stojącym na wystawie sklepu, ale facetem poranionym, z przeszłością widoczną na ciele. Jest to bardziej realny obraz, choć nie powiem, że Luca swoim pięknem mi czymś przeszkadza.
Cara jest damą z wysokich sfer, która trafia do świata szemranego, znacznie mniej barwnego. Była księżniczką, a teraz zamieszkała w pustym mieszkaniu z ponurym człowiekiem. Zetknęła się z rzeczywistością, ale szybko się w niej odnalazła. Nadała domowi Growla światła. Wniosła radość i szczęście, tym samym motywując go do życia. Została jego włącznikiem.
Czy wszystko może być takie łatwe? Świat mafii skrywa ogrom tajemnic i na pewno nieraz rzuca kłody pod nogi.
Nie jest to najlepsza książka z całej serii, ale jest ciekawa i polecam fanom Cory Reilly. Przekonajcie się sami, może pokochacie Carę i Growla – da się to zrobić.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Niezwykłe

czwartek, listopada 12, 2020

Park Avenue [recenzja]

Autorki: Keeland&Ward

Niepospolita uroda Elodie Atlier była pułapką na facetów, którzy zdradzali swoje kobiety. Agencja detektywistyczna nie była jednak pracą jej marzeń, więc w końcu Elodie postanowiła poszukać lepszego zajęcia. Tamtego dnia śpieszyła się na rozmowę z potencjalnym pracodawcą. Niestety, miała pecha, niegroźną stłuczkę. Tamten gość miał drogi samochód, wygląd greckiego boga i paskudne maniery. Po ostrej wymianie zdań rozstali się, a Elodie miała nadzieję, że więcej tego bufona nie spotka. Nie miała więc tęgiej miny, gdy okazało się, że stara się o pracę właśnie u niego.

Ukochany duet powraca. Dziewczyny nie zwalniają tempa i dalej serwują nam dobrą porcję humoru. Gdy sięgam po nie, wiem, że się nie zawiodę. Między nimi jest taka chemia, że z łatwością przenoszą ją w styl pisania.

Bohaterowie spotykają się przypadkowo, w zabawny sposób. Hollis już na początku ma uprzedzenia do głównej bohaterki przez stłuczkę samochodem, a pech chciał, że dziewczyna stara się o posadę niani dla jego bratanicy. No, nie będzie miała ulg. Nie wpadła mu w oku, była zadziorna i jest cholernie uparta.

Mimo to może dostanie szansę?

No, jasne, że dostanie. Inaczej nie byłoby fabuły. Elodie daje Hollisowi popalić. Riposty są na porządku dziennym. Droczenie się Hollisa i Elodie wywołuje w czytelniku rozbawienie. To cudowne, że autorki nie ciągną dialogów na siłę i nie są one sztuczne. Mieszają w życiu bohaterów, jak w filiżance kawy. Trochę gorzko, trochę słodko. Nie ma łatwo. Jest pod górę. Zawirowania, tajemnice, pewna sprawa, która wychodzi na jaw pod koniec książki.

Wiecie, te romanse mają to do siebie, że są schematyczne. Mimo to bawią, rozczulają i wciągają. Czyta się je z szybkim biciem serca i uśmiechem na twarzy. Uwielbiam takie historie. Na chwilę, na poprawę humoru. Po których wiem, czego się spodziewać.

Duet tych autorek jak zawsze serwuje nam salwy śmiechu i nawet trochę wzruszenia. Hollis i Elodie to kolejna para, którą chciałoby się poznać i czasem wpaść do nich na herbatę. Schematy w niczym nie przeszkadzają, bo to w nich kryje się urok Ward i Keeland.

Serdecznie polecam Wam najnowszą książkę od Ward i Keeland.

wtorek, listopada 10, 2020

Co powiesz na spotkanie? [recenzja]



Autorka: Rachel Winters

Napisać komedię romantyczną w dzisiejszym świecie to prawdziwe wyzwanie!

Bo przecież wszystkie romantyczne historie wymyślono w latach 90…

I czy dzisiaj ktoś jeszcze potrzebuje się wzruszać…?

Evie jest przekonana, że tak! Ezra jest przekonany, że nie.

I mają problem, bo on musi napisać scenariusz komedii romantycznej, chociaż bardzo tego nie chce. A jej przyszłość zależy od tego, czy jemu się uda.

Evie nie zamierza siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż Ezra prześle jej szefowi gotowy tekst. O nie – to mogłoby się nigdy nie wydarzyć. Zamiast tego proponuje układ – ona będzie mu dostarczać zabawnych inspiracji i udowodni, że w prawdziwym życiu można zakochać się jak w filmie, a on będzie pisał.

I choć Evie nie wierzy w „długo i szczęśliwie” z ukochanym, zrobi wszystko, by zachować pracę… Nawet jeżeli miałaby odgrywać kultowe sceny z komedii romantycznych w nieskończoność. Wylać w barze sok na uroczego nieznajomego? Żaden problem. Zostawić swój numer w książkach porozrzucanych po całym Londynie, żeby sprawdzić, kto zadzwoni? Robi się. Z pomocą zaufanych przyjaciół oraz Bena i Anette, ojca i córki, których nieustannie przypadkowo spotyka, Evie zrobi wszystko, aby poznać mężczyznę jak z prawdziwego romansu.


Lubicie komedie romantyczne? Jeśli tak, to pewnie znacie ich dużo. Ta książka na nich bazuje i odgrywa sceny z owych filmów. Byłam zaskoczona tym zabiegiem, ale tak pozytywnie, bo to miłe uczucie widzieć inne odtworzenie filmów, które już widziałam.

"Co powiesz na spotkanie?" to książka z serii Mała czarna, którą serdecznie Wam polecam. W serii wyszli "Współlokatorzy", znajdziecie ich na moim blogu oraz "Zamiana" – obie książki są świetne. 

Evie ma bardzo trudne zadanie. Zgadza się pomóc nieprzyjemnemu scenarzyście, który ją olewa, ignoruje i wręcz wyśmiewa. A ona jest w stanie to wszystko w sobie zdusić i wymyślić plan, który uratuje przyszły film.

Akcja książki jest dynamiczna. Evie odhacza krok po kroku każdy punkt planu. Umawia się na randki i odgrywa sceny ze znanych filmów. Mimo to ten klimat w końcu przestaje działać w stu procentach i w pewnym momencie straciłam zainteresowanie tą książką. Czytało mi się ją żmudniej, nudziłam się i naprawdę chciałam ją skończyć.

Długo zajęło mi, zanim zabrałam się do napisania opinii o tej książce. Może to dlatego, że miałam mieszane odczucia. Z jednej strony ciepło w moim sercu, a z drugiej to małe rozczarowanie. Bo jednak mam sentyment do Evie, głównej bohaterki, która została dobrze wykreowana. Nie należy do irytujących postaci – na całe szczęście.

Wydaje mi się, że autorka, która ma świetny styl pisania, zapomniała o elementach "wow". Zabrakło mi scen, które by mnie zaskoczyły i przykuły moją uwagę. Nie było szoku, ale mimo to dobrze wspominam ową lekturę. Chciałabym, abyście sami się przekonali, bo możemy mieć zupełne inne podejście do fabuły tej książki. Zawińcie się w koc, weźcie herbatę i zaczytajcie się, a nóż Wasze odczucia będą inne.


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Albatros

wtorek, listopada 03, 2020

Dwa dni w Paryżu [recenzja]



Autorka: Jojo Moyes

Paryż jest zawsze dobrym pomysłem, nawet jeśli nic nie idzie zgodnie z planem…

Zanim zdążyła się zastanowić, weszła do biura podróży i kupiła dwa bilety. To zupełnie nie w stylu Nell! Dwa dni w Paryżu, pierwsza szalona decyzja w jej życiu… Tylko że spełnia się najgorszy scenariusz i Nell zostaje sama w mieście zakochanych.

Ale przecież jest w Paryżu! Na tyle wielkim, żeby poczuć się wolną, i na tyle małym, żeby spotkać kogoś naprawdę wyjątkowego. Tylko tutaj można poczuć taki przypływ odwagi. Dać się zaprosić na drinka chłopakowi, który zachwycił się tym samym obrazem Fridy Kahlo. Zobaczyć wszystkie atrakcje Paryża w ciągu dwudziestominutowego rajdu na skuterze. Przeżyć najlepszą noc w swoim życiu.

I zamiast tworzyć kolejną listę za i przeciw, zapisać na czystej kartce tylko dwa słowa: Żyj chwilą.



Nie spodziewałam się opowiadań, kiedy brałam do rąk tę ksiażkę. Myślę, że autorka specjalnie zadbała o tak specyficzny zabieg, tajemniczy i zaskakujący. Już pierwsze opowiadanie sprawiło, że miałam ochotę wsiąść do samolotu i wypić kawę w Paryżu. Styl Moyes jest dobry – dodaje otuchy. Osobiście zrobiło mi się przytulniej, gdy zaczytywałam się najpierw w historię Nell, a później kolejnych bohaterów.

Opowiadania są dość długie, słodkie, smutne, wzruszające i poruszające. Patrząc na pogodę za oknem, wydają się cudownym antidotum na jesień. Moyes mnie zachwyciła, tym razem inną formą prozy niż zwykle i znowu, to się robi monotonne, ale muszę Wam ją polecić.

Autorka porusza kobiece problemy, czasem wyolbrzymione na skalę światową i tłumaczy, jak sobie z nimi radzić. Stawiamy sobie wysokie poprzeczki, ciągle czujemy się winne (przepraszam za uogólnienia), a nie w tym rzecz. To, co wyniosłam z tej książki to myśl, że nie jesteśmy połówkami, czekającymi na drugie połówki. Nie, nie i jeszcze raz nie. Jesteśmy całością, cudowną całością, a ta osoba będzie równą całością jak my.

Moyes nie idealizuje. Pokazuje cząstkę rzeczywistości, uwypukla ją. Sprawia, że problemy codzienne nie sprawiają wrażenia błahych, ale też nie powinny być nie do przejścia. Jak dla mnie – warto zaryzykować i przestać kierować się tylko rozsądkiem i przyzwyczajeniem. Aby coś zmienić, trzeba podjąć działania i tylko wtedy problemy staną się mniejsze, a później może znikną całkowicie.


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Znak

wtorek, października 20, 2020

Someone else [recenzja]




Cassie i Maurice byliby idealną parą: są najlepszymi przyjaciółmi, mieszkają razem, oboje pasjonują się literaturą fantasy, i, co najważniejsze – kochają się. Mimo to ich drogi się rozchodzą. Auri gra w piłkę nożną, ma wielu znajomych i jest towarzyski, natomiast Cassie raczej ucieka od świata i obraca się w wąskim kręgu przyjaciół. Z czasem coraz bardziej się obawia, że to, co łączy ją z Aurim, nie jest tak silne jak to, co ich dzieli...

Jest to książka, po którą sięgnęłam z ogromną chęcią i oczekiwaniami po Someone new. Tamta powieść zaskoczyła mnie dogłębnie, dlatego nie mogłam sobie odpuścić i nie poznać dalszej części tej historii. Tym razem autorka skupiła się na parze przyjaciół, która ze sobą mieszka, w tym samym bloku co bohaterowie poprzedniej książki. Sypiają ze sobą, ale nie oczekują niczego więcej. Do czasu.

Łączy ich naprawdę wiele. Pasja, wartości, no i miłość. Tak, kochają się. Cassie i Auri nie mają łatwego startu. Muszą się zmierzyć z rzeczywistością i problemami świata. Niestety nie jest tak, jakby sobie tego chcieli. Oczekiwania, pragnienia – muszą stawić im czoła. Na światło dzienne wychodzi też ich przeszłość, która poniekąd jest świetnym tłem dla bohaterów. Buduję ich teraźniejszy świat i realia.

Przywykłam, że Laura Kneidl nie idzie na skróty. Porusza trudne tematy, dotyka poważnych problemów. Nawet jeśli historia jest romantyczna, nie jest łatwa. Podoba mi się to, bo ma odwagę mówić o tym, o czym nie mówią masowo inni autorzy. A powinni.

Ogromną zaletą w Someone else są uczucia, które tak dobrze wykreowała Kneidl. Umocniła nas w przekonaniu, że nic nie może przyjść tak szybko. Są postępowania i są konsekwencje. Emocje nie biorą się z niczego i tak łatwo nie znikają. Autorka i jej postacie są konsekwentne w działaniu.

Moje serce bije mocniej na myśli o Cassie i Auri. Stworzyli ciepłą, mocną relację, nieco delikatną, nieco słodką, ale zbudowaną na emocjach i przeszłości. Ci bohaterowie ze sobą rozmawiają, nawiązują nić porozumienia. Nie patrzą sobie w oczy i po prostu się zakochują. To nie jest banalna historia. Jest pięknie napisana, a świat przedstawiony – ach, chciałabym się tam znaleźć. 

Polecam Wam tę książkę. Zdecydowanie.


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar

sobota, października 10, 2020

Prywatny ochroniarz [recenzja]



Autorka: Caroline Angel

Czy można ochronić się przed miłością?

Praca bodyguarda jest ciężka, odpowiedzialna i wymagająca. Ale dla Dylana nie ma zleceń zbyt trudnych - mężczyzna jest profesjonalistą w każdym calu i nigdy nie pozwala sobie nawet na chwilę rozluźnienia. A w każdym razie nie w pracy, bo po godzinach to normalny, niestroniący od rozrywek dwudziestotrzylatek. Jednak dbanie o bezpieczeństwo Phoebe Green, córki znanego architekta, okazuje się zadaniem niemal niewykonalnym. Nie dość, że dziewczyna nie przejawia najmniejszej chęci do współpracy, to jeszcze usiłuje zrobić wszystko, by uprzykrzyć życie swojemu aniołowi stróżowi.

Mężczyzna nie ma pojęcia, że przyczyny niechęci Phoebe do ochroniarzy tkwią głęboko w jej przeszłości. Wie za to, że misja dbania o zdrowie i życie panny Green nie będzie prosta. Relacja między Dylanem i jego podopieczną zmienia się nieoczekiwanie, gdy zaczyna ona dostawać listy od tajemniczego adoratora. Anonimowe, a po jakimś czasie coraz bardziej natarczywe. Sytuacja szybko przestaje być zabawna, a losy Phoebe i Dylana splatają się mocniej, niż oboje by sobie tego życzyli...


Lubię romanse i tego nie ukrywam, a okładki z typowymi półnagimi facetami nie odrzucają mnie – po prostu nie zwracam na nie uwagi. Są nudne i stereotypowe. A chodzi o treść książki. Wielokrotnie wspominałam, że daję szansę książkom z Wattpada, bo sama na Wattpadzie publikuję. Niestety często takie książki mijają się z jakością i Prywatny Ochroniarz jest taką powieścią. Niedoskonałą, z błędami stylistycznymi, które łatwo da się wyłapać. Ciężko czyta się coś, co powinno być mocno przeszlifowywane i poprawione. To kolejny przykład książki wydanej ze względu na popularność, nie na jakość. Dla mnie kreacja bohaterki była okropna. Jak najbardziej rozumiem zabieg pokazania jej jako silnej kobiety – jasne! Jestem za! Ale z Phoebe wyszła karykatura kogoś, kogo nigdy nie chciałabym spotkać. Fabuła nie trzyma w napięciu, jest do bólu przewidywalna. Autorka bardzo szybko zdradza jedną z tajemnic bohaterki, którą czytelnik powinien sam odkryć i uwielbia dawać nam streszczenia biograficzne już w pierwszych rozdziałach. Informacje o bohaterach powinny wypływać z dialogów i sytuacji, a nie z "byłam taka, bo to i to, i wtedy moi rodzice zrobili to, bo są tym i tym".

Phoebe jest cholernie irytująca i dziecinna, cały czas pełna pretensji. Na dodatek wątek z jej fobią do ochroniarzy, który miał być taki poważny, stał się śmieszny. Mógł zostać zupełnie inaczej poprowadzony i być może wzbudziłby współczucie.

Na dodatek ten romans z Dylanem wyszedł z niczego. Nie było budowanego napięcia. Najpierw go nie lubiła, a potem się na niego napaliła i skończyli w łóżku. Tym samym Dylan nie miał oporów, by złamać zasady związane z pracą bodyguarda. To bardzo naiwne i naciągane. Powinny być jakieś konsekwencje, myśli z tym związane. Opis jasno mówi nam, że Dylan nie łamie zasad! Och, no cóż...

Ach, i nie zapomnijcie, że jeśli facet nie patrzy kobiecie na piersi lub tyłek, to jest w porządku. Taką naukę wyniosłam ze słów jednej z bohaterek – Hannah. Ta też była tak irytującą postacią, która nie miała żadnych barier i granic, że myślałam, że wyjdę z siebie.

Dla mnie to była męka, a nie przyjemność i uważam, że nie wszystko, co ma ogromną liczbę wyświetleń, jest świetne. To nie była świetna książka – ani fabularnie, ani poprawnie językowo.

sobota, października 03, 2020

Zamiana [recenzja]



Autorka: Beth O'Leary

Leena jest za młoda, żeby utknąć w miejscu.
Eileen jest za stara, żeby zaczynać od nowa.
Na szczęście czeka je… ZAMIANA!
Nowa książka autorki bestsellerowych WSPÓŁLOKATORÓW.
Czasami żeby zmienić życie, wystarczy… zmienić mieszkanie! Przekonują się o tym Leena – pracowniczka londyńskiej korporacji – i Eileen, jej mieszkająca w Yorkshire babcia. Eileen marzy o wielkiej miłości, a Leena – o chwili odpoczynku. Co znajdą, jeśli zaczną żyć zupełnie innym życiem niż dotychczas?

Książki tej autorki są niezmiernie urocze i zabawne. Po Współlokatorach nie mogłam sobie odmówić i musiałam sięgnąć po Zamianę. Nie żałuję tego. Nie żałuję czasu spędzonego przy tej książce, bo wywołała ona uśmiech na mojej twarzy wielokroć. Myślę, że to dzięki dialogom, jakie napisała autorka.
Ale po kolei.
Leena to młoda dziewczyna, która dostaje przymusowy urlop i wraca do babci, żeby odpocząć. Niedaleko mieszka też jej matka, z którą Leena ma słaby kontakt po śmierci swojej siostry. Eileen – babcia oraz druga główna bohaterka – jest inna niż wszystkie babcie w jej wieku. Bardzo energiczna, żywiołowa, pogodna – jak na siedemdziesięciolatkę, której mąż odszedł dość niedawno. Kobiecie zależy, by Leena i jej matka doszły do porozumienia. Obie przeszły naprawdę wiele.
Do wszystkiego potrzebna jest zmiana. Leena i Eileen decydują się na nią pod wpływem impulsu. Teraz Leena ma ogarniąć obowiązki babci, a Eileen jedzie podbić Londyn i zapoznać kogoś sobie.
Poczucie humoru płynące z kreacji staruszków i dialogów to złoto. Tak, określę to dość kolokwialnie, ale nie mogę się powstrzymać. Bawiłam się świetnie, śledząc losy Leeny, która musiała stoczyć niejedną bitwę ze emerytami z koła jej babci. Powieść jest lekka, niezmiernie urocza i wciągająca. Pozostawia ciepło w sercu i niesie w sobie niemały przekaz, który sami powinniście odkryć. Relacje rodzinne nie zawsze są proste. O'Leary z wyczuciem je opisuje i pokazuje różne strony kontaktów z rodzicem oraz zachowań po dramatycznych wydarzeniach.
Z całego serca polecam Wam tę książkę, bo wiem, że umila ona czas. Pochłania się nią, mimo że trochę tych stron ma.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Albatros

wtorek, września 22, 2020

Wydech [recenzja]

Autor: Kamila Mikołajczyk

Kiedy miłość przynosi ból...

Lena zdaje sobie sprawę z tego, że temperatura jej uczuć do Adama dawno wykroczyła poza skalę przewidzianą dla zawodowych relacji między podwładną a szefem. On także to wie, jak również to, że sam czuje do dziewczyny o wiele więcej, niżby sobie życzył. Dwoje ludzi — młodych, pięknych, zakochanych w sobie nawzajem. Mogłoby się wydawać, że to miłość jak ze snu... Ale rzeczywistość to nie sen. W życiu Leny jest przecież Paweł, którego też darzy uczuciem — sama do końca nie wie jakim, jednak z pewnością zbyt silnym, by można było łatwo o nim zapomnieć — i który, tak jak Adam, jest przystojny, opiekuńczy, czuły i w niej zakochany. A do tego zazdrosny. Bardzo zazdrosny. Sytuacja staje się coraz bardziej napięta i zmierza ku nieuniknionemu. Co zrobi Lena? I czy przypadkiem jej decyzja nie przyniesie wszystkim więcej bólu niż ulgi? Jedno jest pewne — nikt z tej uczuciowej kraksy nie wyjdzie bez szwanku.
Nie zaznam upragnionego spokoju, dopóki nie podejmę właściwej decyzji.
Nie podejmę właściwej decyzji, dopóki nie zaakceptuję własnych uczuć.
Nie zaakceptuję własnych uczyć, dopóki nie zdołam ich zrozumieć, a nie dokonam tego, jeśli dalej będę żyć w kłamstwie.


Po przeczytaniu pierwszego tomu wprost nie mogłam się doczekać, aż wydawnictwo oferuje nam dalsze części Leny i Adama. Z niecierpliwością czekałam na kontynuację i doczekałam się. Powieść miałam okazję przeczytać już kilka miesięcy temu.
W drugim tomie autorka wcale nie zwalnia tempa. Oferuje nam jeszcze więcej wzlotów i upadków, jeszcze więcej zawirowań i emocji. Bohaterowie emanują uczuciami, z którymi nie mogą sobie poradzić. Lena jest na rozdrożu, bo nie potrafi wybrać, a w jej głowie jest ogromny mętlik. Z jednej strony jej chłopak, z którym miała dość ułożone życie, a z drugiej Adam, który pojawił się tak nagle i wszystko powywracał.
Lena ma momenty, kiedy doprowadza czytelnika do szewskiej pasji, swoim niezdecydowaniem, ale po części ją rozumiem. Boi się. Boi się zmian, konsekwencji, prawdy. Musi zmierzyć się z Pawłem i z Adamem, a obaj nie odpuszczą.
Na dodatek wciąż towarzyszy jej koszmar przeszłości, nie zapomina o tym i o swojej traumie. Przechodzi trudne chwile, ale to właśnie Adam wspiera ją najbardziej. Jestem w jego teamie i się tego nie wstydzę. Od pierwszego tomu kibicuję tej parze.
Jestem szczerze zaskoczona humorem, jaki panuje w tej książce. Kamila Mikołajczyk serwuje nam żarty, docinki, riposty i wiele z nich wychodzi z ust starszej kobiety, która jest przyjaciółką Leny. Jestem bardzo, bardzo zadowolona z całej fabuły, choć końcówka to... UGH. Tak, czułam się jakbym dostała kamieniem w łeb. Przez to nie mogę się doczekać trzeciego tomu i mam nadzieję, że niedługo znajdzie się w moich rękach.
Jest to historia zawiła, czasem przewidywalna, czasem przekorna. Opowiada o uczuciach, które przydarzają się znienacka i często nie jesteśmy w stanie nad nimi zapanować. Lena nie wie czego chce, ale to nie jest takie łatwe. Jest młoda, zawsze miała spokojne życie i aż tyle się u niej nie działo. Myślę, że jest osobą wrażliwą, która ma problem z decyzyjnością i mam dystans do jej niezdecydowania.
Z całego serca polecam wam drugi tom tej serii. Jest wciągająca, świetnie napisana i trzyma w napięciu – ależ szablonowo to napisałam, ale co mam zrobić, gdy tak jest? Naprawdę!

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Editio Red

poniedziałek, września 21, 2020

Patron [recenzja]



 Miłość do prawa. Prawo do miłości.

Gdy Felicia Andrews przekroczyła próg renomowanej firmy prawniczej Köster & Thompson, poczuła, że właśnie spełniają się jej marzenia. Od zawsze chciała być świetną prawniczką, a teraz, tuż po studiach, rozpoczynała pracę w jednej z najlepszych kancelarii w mieście. Nie wiedziała jeszcze, że to początek przygody, która odmieni jej życie. I to nie tylko zawodowe...

Thomas Köster tym bardziej nie przypuszczał, że szara myszka, którą właśnie zatrudnił, wniesie do jego świata tyle zmian. Zarówno na polu profesjonalnym, jak i zupełnie prywatnym. Relacje między Thomasem i Felicią bardzo szybko przeistoczą się z oficjalnych w... no właśnie, w co ostatecznie przemieni się ta znajomość? W przyjaźń, miłość, a może tylko w niezdrową fascynację? Pewne jest jedno. Najbliższe lata obojgu przyniosą szaloną huśtawkę emocji - wzloty, upadki, nadzieje, rozczarowania, smutek i radość.

Czy w końcu odnajdą upragnione szczęście? Tego ani bohaterowie, ani czytelnicy nie będą pewni do samego końca.


Opis streszcza nam większość książki, dlatego nie wiem, czy powinnam przybliżać Wam fabułę. Skupię się na wadach i zaletach oraz stylu pisania autorki. Zaznaczę, że książka jest polskim romansem z zagranicznymi postaciami.
Gdy zabrałam się za "Patrona" nie oczekiwałam nie wiadomo czego. Cóż, po tylu romansach ciężko się spodziewać, że coś mnie zaskoczy. Przede wszystkim chciałam spędzić dobry czas, z wciągającą powieścią.
Wpadłam w świat prawa i szczerze na początku nie miałam pojęcia, w jakim kraju się znajduję. W sumie do teraz mam z tym problem i nie podam Wam miejsca akcji, bo nie pamiętam. Dla mnie fabuła mogła odgrywać się wszędzie i nie miało to większego znaczenia. To jest ten pierwszy minus. Jeżeli stawiamy na fabułę za granicą, bo tak bardzo nie chcemy w Polsce, co rozumiem, bo sama tak robię, to jednak warto podkreślić atuty miejsca akcji, zaaranżować je dla czytelnika. Zabrakło mi klimatu kraju, w którym mieszkali bohaterowie.
Autorka przedstawiła Thomasa i Felicię jako osoby z temperamentem. Właśnie ich charaktery są dużą zaletą powieści. Zgrzyty, docinki, riposty są na porządku dziennym i trafiają w mój humor. Bawiłam się dobrze przy dialogach. Uważam, że postacie są dość ciekawie wykreowane, mają rozbudowaną przeszłość, ale kurczę, tych przemyśleń w ich głowach było trochę za dużo.
Fabularnie książka jest wciągająca i nie nudziłam się ani trochę. Autorka postawiła na rozciągnięcie akcji i kulminację prawie pod sam koniec książki. Mimo to nie miałam ochoty odłożyć "Patrona" z niecierpliwości, wręcz przeciwnie – pochłonęłam go, by poznać rozwiązanie wszystkich problemów Thomasa i Felicii. Bo musicie wiedzieć, że ich związek do łatwych nie należy i nie wiem, czy powinien być w ogóle określany jako związek. Jest to relacja skomplikowana i specyficzna, w której bohaterowie nie potrafią się odnaleźć przez długi czas. Krążą wokół tego tematu niezdecydowany i gdy Felicia jest już gotowa, Thomas jak zwykle unika szczerej rozmowy.
Chciałabym poruszyć kwestię stylu pisania autorki. Jest na początku swojej drogi pisarskiej, wiem, że tworzy na Wattpadzie od kilku lat, gdzie może szkolić swój warsztat. W "Patronie" widać pewne niedociągnięcia, błędy stylistyczne, a także początek książki jest nudny i uważam, że nie warto zaczynać od opisu pogody. Nie zachęca to do czytania dalej. Generalnie jestem zadowolona i te mankamenty nie wpływają na moją ocenę, bo wiem, że każdy uczy się na błędach.
Jednak nie mogłabym nie wspomnieć o tym, że jedna ze scen w książce jest prawie dokładnym opisem sceny z pewnego odcinka serialu Magdy M. Serial również o prawnikach, ale to nie powinno mieć znaczenia i nie rozumiem, czemu autorka aż tak zainspirowała się scenariuszem. Ciężko tu o stwierdzenie "podobieństwo", nie, te sceny są prawie identyczne.
Podsumowując wszystko polecam wam "Patrona", którego czyta się szybko i jest przyjemną lekturą na wieczór pod ciepłym kocem. Jeżeli oczekujecie erotyku, to zupełnie nie ta książka. :) Jestem zadowolona i mam nadzieję, że zachęciłam Was do tej powieści.


Za możliwość recenzji dziękuję wydawnictwu Editio Red

czwartek, września 10, 2020

Siedmiu mężów Evelyn Hugo [recenzja]



Autorka: Taylor Jenkins Reid

To spotkanie zmieni życie Monique. Młoda dziennikarka dostaje propozycję przeprowadzenia wywiadu z Evelyn Hugo – aktorką, która ma za sobą imponującą karierę w Hollywood. Warunek jest jeden: ta rozmowa nie może zostać opublikowana przed śmiercią artystki. Evelyn opowiada o tym, jak wyrwała się z biedy i trafiła do wymarzonego świata kina. Sława, pieniądze, skandale i blask reflektorów… W Hollywood nikt nie jest bez grzechu. Dlaczego Evelyn ma za sobą aż siedem małżeństw? Kogo kochała naprawdę? Jej życie kryje tajemnice, które nigdy nie powinny trafić na pierwsze strony gazet.

Lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów Marilyn Monroe i Audrey Hepburn! Gdyby Evelyn Hugo istniała naprawdę, byłaby ich najlepszą przyjaciółką albo… największą konkurentką.


Co to była za niesamowita książka. Bardzo żałuję, że tak długo z nią zwlekałam. Po zakupie trochę odczekała swoje na parapecie, a przecież tyle osób mi ją polecało. To powieść, którą czyta się jednym tchem. Jest tak dobra, tak niedoceniona...

Historia dzieje się na płaszczyźnie dwóch perspektyw. Jedną prowadzi Monica, dziennikarka, która ma za zadanie przeprowadzić wywiad z Evelyn Hugo – zjawiskową, piękną, nagradzaną aktorką pokroju Marlyn Monroe. Drugą zaś opowiada Evelyn, streszczając nam swoją historię. Na pierwszym spotkaniu z Monica stawia sprawę jasno i uprzedza, że nie da wywiadu. Chce, by Monica opisała jej życie i wydała jej biografię.

Fabuła książki zabiera nas w złote czasy ery Hollywood, gdy aktorstwo opierało się na trochę innych zasadach. Do celu nie dążyło się tylko przez castingi. Czasem cena była bardzo wysoka i bolesna, zostawiająca ślad w człowieku. Jednak Evelyn Hugo potrafiła wyzbyć się uczuć i przestała żałować. Brała, co chciała. Sięgała po gwiazdy, które wkrótce zaczęły dla niej świecić. Mimo to jej historia nie jest piękna i usłana różami. Wiele tam bolesnych fragmentów i momentów, które robiły moje serce na kawałeczki. Czytałam zapłakana, zdenerwowana, ale na tyle wciągnięta w fabułę, że nie byłam w stanie odłożyć książki na bok. Autorka stworzyła powieść zaskakującą pod wieloma względami. Pewnych elementów w ogóle się nie spodziewałam, a gdy zostały mi zaserwowane, wiedziałam, że nic innego by nie pasowało. Jestem pod ogromnym wrażeniem wyczucia autorki. Miałam wrażenie, że jej bohaterowie żyli własnym życiem.

Mężowie Evelyn – przecież było ich siedmiu – to spectrum różnorodnych charakterów. Każdy z nich był innych, wyróżniający się. Ale którego naprawdę kochała? Wszystkich? Żadnego? Czy potrafiła kochać? Była kobietą wyzwoloną, stanowczą i hipokrytką. Jak wiele była w stanie poświęcić, by zyskać sukces?

Tak wiele pytań ciśnie nam się na usta, gdy czytamy kolejne rozdziały. Tę powieść trzeba przeczytać od razu, ona nie pozwala na przerwy. Jest uzależniająca, jak uzależniająca jest Evelyn Hugo. Zwodzi, prowadzi w ciemne korytarze i czasem pokazuje półprawdę, a czasem karmi nas kłamstwem. Wspaniała książka, którą polecam każdemu – nawet fanom thrillerów, bo również coś dla siebie znajdziecie.

Ludziom wydaje się, że intymność dotyczy wyłącznie strefy seksu.

Intymność to mówienie prawdy.

Taylor Jenkis Reid zdobyła mnie swoją twórczością i po resztę jej książek również muszę sięgnąć. Z czystym sercem polecam tę powieść. Zostanie ze mną na bardzo długo i może, kto wie, kiedyś otworzę ją po raz kolejny.

czwartek, sierpnia 27, 2020

Słodkie Magnolie [recenzja]



Poukładane życie Maddie rozpada się jak domek z kart, gdy mąż odchodzi do kochanki, która spodziewa się jego dziecka. Maddie musi znaleźć pracę, ale to niełatwe, skoro od zawsze zajmowała się wyłącznie domem. Dzieci próbują pomagać, źle znoszą jednak rozstanie rodziców.
Przyjaciółki proponują Maddie wspólny interes – otwarcie salonu spa dla kobiet. Liczą nie tyle na duży zysk, ile na wyrwanie jej z marazmu. Chcą, by uwierzyła we własne siły. Za ich namową Maddie zaczyna też spotykać się z zainteresowanym nią Calem Maddoxem.
Problemy z dziećmi, byłym mężem, nową pracą i nowym mężczyzną… tak dużo wyzwań dla kobiety, która nigdy nie była niezależna…


Nieduże miasteczko, przyjaźń i nowy początek. Tymi słowami mogę opisać przyjemną książkę, jaką okazały się "Słodkie Magnolie". Jest to pierwsza część cyklu powieść, na podstawie którego Netflix stworzył serial. Oglądałam pierwszy sezon i serdecznie go Wam polecam, jeśli lubicie spokojne, odrywające od obowiązków seriale.
Wracając do książki, przeczytałam ją w jeden dzień, bo jest krótką powieścią o dość wciągającej fabule. Maddie jest główną bohaterką, a jej życie właśnie się rozpada. Nagle zostaje postawiona przed faktem, że mąż ją opuszcza, odchodzi do znacznie młodszej kobiety, z którą... będzie miał dziecko. Maddie zostaje sama bez pracy, w wielkim domu, z trójką dzieci, których życie również się zmienia. Mąż zostawił na jej barkach wszystko i nie poczuwa się do zbytniej odpowiedzialności. Ugh, jak ten facet irytuje, to wy nawet nie wiecie...
Maddie jest wspierana przez swoje wierne przyjaciółki. Proponują jej otworzenie wspólnego biznesu, tylko dla kobiet, co wydaje się Maddie ogromnym wyzwaniem. Ale podejmuje się go i od tej pory budują wspólne centrum relaksu. W małym miasteczku wszyscy plotkują, więc Maddie oprócz swoich problemów, musi wysłuchiwać też historii stworzonych na jej temat. Bardzo podobała mi się jej siła. Mimo wszystko przetrwała, potrafiła zadbać o dzieci, stworzyć im nową rzeczywistość i nie zatracić się w kłopotach. Cóż, może skrzydeł dodał jej trener Maddox. Poznaje go, gdy trenuje jej syna. Mimo że Cal jest znacznie młodszy i wywołuje to kontrowersje, między nimi coś zaczyna iskrzyć. 
Fabuła nie jest zawrotna, w pewnych momentach łatwo można przewidzieć kontynuację, ale tę książkę czyta się z ogromną przyjemnością. Nawet jeśli sprawia, że w oczach pojawiają się łzy, to później nadchodzi coś miłego.
Jeżeli lubicie urocze, słodkie powieści, które mają Wam umilić czas, to jak najbardziej "Słodkie magnolie" są taką książką. Zapomnicie na moment o wszystkim i zatracicie się w losach niewielkiego miasta.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu HarperCollins

sobota, sierpnia 08, 2020

Someone new [recenzja]


Ta powieść nie jest łatwa. Jest zaskakująca i nie spodziewacie się, jak trudne tematy porusza. Cieszę się, że w końcu ta tematyka jest szerzej opisywana przez autorów/autorki. Someone New jako powieść dla młodzieży jest naprawdę dobrą książką, która przedstawia historię, jaka mogła przydarzyć się każdemu. Jest mi ciężko wypisać zalety fabuły, by nie zaspojlerować Wam za dużo.

Możecie spodziewać się miłości, ale nie przereklamowanej i zbyt oczywistej. Nie słodkiej jak pączek w lukrze. Autorka serwuje nam wzloty i upadki, tajemnice przeszłości, zmiany, które na zawsze w nas pozostaną.

Czytałam ją czasem ze łzami w oczach, kompletnie nie spodziewając się akcji, jaka została mi zaserwowana. Natłok uczuć i myśli pozostał ze mną nawet po przeczytaniu książki. Wierzcie, że to lektura warta dwóch dni. Warta tego, by zapoznać się z losami bohaterów. Warta, by poruszyć serca czytelników.



Długo zastanawiałam się, jak napisać o tej książce. Nie mogłam znaleźć odpowiednich słów na to, jak bardzo zaskoczyła mnie fabuła. Laura Kneidl stworzyła historię na pozór podobną do poprzednich, a tak inną...
Ta powieść nie jest łatwa. Jest zaskakująca i nie spodziewacie się, jak trudne tematy porusza. Cieszę się, że w końcu ta tematyka jest szerzej opisywana przez autorów/autorki. Nie mogę zdradzić Wam za wiele, bo wyjdzie na jaw sens książki. Myślę, że ten element powinien zostać w domyśle, a wtedy czytelnik przeżyje podobne zaskoczenie do mojego. Tego Wam życzę. Było warto zabrać się za tę nowość. Otwiera oczy na nieznaną perspektywę.
Julian i Micah są z różnych światów. Ich losy krzyżują się na przyjęciu organizowanym przez rodziców Micah. Wtedy dochodzi do zwolenianie Juliana, który pracuje tam jako kelner. Micah ma wyrzuty sumienia i dlatego za jakiś czas będzie chciała odpracować swoje winy. Czy jej się to uda? Czy Julian pozwoli, aby znowu namieszała w jego życiu?
W fabułę został wplątany wątek brata Micah – Adriana, który za homoseksualizm został wyrzucony z domu. Nikt nie wie gdzie jest. Bohaterka usilnie go poszukuje, zaczepiając się o różne instytucje. Autorka pokazuje nam obraz, który nie jest obcy. Niestety, jest to zachowanie krzywdzące i realne. Ta świadomość również mocno we mnie uderzyła. Jak wielu ludzi traci dom, tylko dlatego, że kocha kogoś "inaczej niż normatywnie"? Dla mnie kocha normalnie. Ale nie o mnie mowa, a o książce.
Someone New jako powieść dla młodzieży jest naprawdę dobrą książką, która przedstawia historię, jaka mogła przydarzyć się każdemu. Jest mi ciężko wypisać zalety fabuły, by nie zaspojlerować Wam za dużo.
Możecie spodziewać się miłości, ale nie przereklamowanej i zbyt oczywistej. Nie słodkiej jak pączek w lukrze. Autorka serwuje nam wzloty i upadki, tajemnice przeszłości, zmiany, które na zawsze w nas pozostaną.
Czytałam ją czasem ze łzami w oczach, kompletnie nie spodziewając się akcji, jaka została mi zaserwowana. Natłok uczuć i myśli pozostał ze mną nawet po przeczytaniu książki. Wierzcie, że to lektura warta dwóch dni. Warta tego, by zapoznać się z losami bohaterów. Warta, by poruszyć serca czytelników.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar

czwartek, sierpnia 06, 2020

W samym sercu morza [recenzja]


Jak wiele może zmienić jedna podróż? Jennifer przypadkiem trafia na plażę pełną starych, zapomnianych statków. Nie spodziewa się, że w tym miejscu odnajdzie opowieść o podróży, która zmienia wszystko.

Wojna się skończyła. Frances wchodzi na pokład Victorii, okrętu, który ma ją zabrać do Anglii. Wszyscy myślą, że płynie do ukochanego, ale to jedynie pretekst, by uciec przed przeszłością na drugi koniec świata. Na statku pełnym młodych kobiet aż wrze od konfliktów, zazdrości i napięć. Po zmroku, kiedy na pokładzie słychać tylko szum fal, Frances przypadkowo poznaje Henry’ego. To spotkanie staje się najgorszą, ale zarazem najlepszą rzeczą, jaka mogła się jej przydarzyć.

Czy przysięgi wierności wystarczą, aby oprzeć się miłości? Czy podróż może być ważniejsza niż ostateczny cel?


Po Jojo Moyes sięgam od kilku lat. Nie zawiodłam się jeszcze na żadnej z jej książek. Uważam je za pouczające, piękne, wzruszające. To nie są byle jakie obyczajówki, chcące nam umilić czas (ale takie też są potrzebne), a powieści zawierające mnóstwo przekazu. Moyes porusza trudne tematy, nie obchodzi się z nimi jak z jajkiem. Tym razem w W samym sercu morza również przygotowała dla czytelników poważne sprawy.
Zainspirowana prawdziwą historią, stworzyła niebywale ciekawą fabułę, która nie pozwoliła mi się oderwać od tej książki. Może dlatego tak długo pisałam recenzję? Bo nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów.
Zacznę od początku. Akcja książki nie jest szybka, nie uderza w czytelnika jak rozpędzony pociąg. Pierwsza połowa to połowa rozrysowująca fabułę, ukazująca losy i historie bohaterek. Mimo tego, że tempo nie jest zawrotne, to autorka nie pozwala nam się nudzić. Emocje jakie ukazuje już na pierwszych stronach książki, trafiają w samo serce. Przynajmniej moje.
Czego możemy się spodziewać? Właśnie niczego. Dlatego, że Moyes zaskakuje w każdej napisanej przez siebie części. Podaje nam na tacy chusteczki, byśmy mogli ocierać łzy. Tak, ta książka wzrusza, zaciska niewidzialną dłoń na naszym gardle.
To gruba książka, ale przeczytacie ją tak szybko, że zanim się obejrzycie, będziecie już wszystko wiedzieć. A uwierzcie, będziecie chcieli się dowiedzieć, bo jest zbyt dużo niedomówień, intryg, tajemnic, smaczków. To jak odkopywanie skarbów. Świetnie poprowadzona fabuła i narracja to ogromny plus tej książki. Bohaterowie jak zawsze zostali dobrze wykreowani i wydają się żywi. Wzbudzają współczucie, smutek. Moyes ma talent do tworzenia postaci. Robi to dokładnie i z precyzją.
Nie mówię, że jest to powieść łatwa, ale jest na pewno warta czasu na przeczytanie. Nie spodziewałam się tak wzruszającej historii. Nie żałuję ani minuty spędzonej z tą książką i serdecznie Wam ją polecam. To jest piękna powieść o tęsknocie, bólu, rozstaniach i przeszłości, która ma ogromny wpływ na teraźniejszość.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Znak

środa, lipca 22, 2020

Pamiętnik szeptuchy [recenzja]



Autorka: Dorota Gąsiorowska

Chropowata niebieska okładka, ledwie widoczny rysunek jaskółki i jedno słowo: Milda.
Natasza nie ma pojęcia, dlaczego siwa zielarka Salma podarowała jej ten stary pamiętnik. Wręczając go, szeptucha powiedziała tylko: „Kiedy nadejdzie właściwy czas, zrozumiesz”.
Natasza nie planowała tej podróży. Chciała jedynie na moment wyrwać się ze stolicy, zapomnieć o toksycznej pracy i apodyktycznej matce. Ale od zagadkowego spotkania w leśnej chacie na Podlasiu dziewczyna widzi, że w jej życiu więcej jest pytań niż odpowiedzi.
Czy szeptucha rzeczywiście zna ją lepiej niż ktokolwiek inny? I skąd bierze się ta szczególna nić porozumienia łącząca Nataszę z poznanym przypadkiem Joachimem? Czy Aleks, który od początku wydawał jej się kimś wyjątkowym, pozwoli jej wytłumaczyć dwuznaczną scenę, jakiej był świadkiem?
Tymczasem zbliża się święto przesilenia. W tym pełnym magii dniu, gdy nad wodami palą się ogniska, wszystko może się wydarzyć…

Opis mnie zachwycił i dlatego sięgnęłam po najnowszą powieść Gąsiorowskiej. Nigdy wcześniej nie czytałam nic tej autorki, więc nie wiedziałam, czy jej styl pisania przypadnie mi do gustu. Szybki spoiler: przypadł.
Natasza, z wielkiego miasta, modelka chce odpocząć od stresu, pracy i apodyktycznej matki. Wyjeżdża na Podlasie. Cóż, nie będzie to niespodzianka, że świat na Podlasiu wydaje jej się zupełnie inny. Czeka na nią przyjaciółką, do której jednak nie trafia... Już na samym początku na jej drodze staje tajemnicza Salma. Bezpośrednia, starsza kobieta, która odmieni życie Nataszy.
Coś, co od razu mi się nie podobało i muszę na to zwrócić uwagę, to ekspozycja wszelkich faktów o bohaterach. Uważam, że to bezsensu, aby serwować wszystko na pierwszych stronach powieści. Autorka zaczyna od długiego monologu wewnętrznego bohaterki, która przybliża szczegóły matki i przyjaciółki. Po pierwsze – mało z tego zapamiętałam od razu, po drugie powinniśmy dowiadywać się tego na bieżąco, podczas czytania. To był mój pierwszy zarzut, ale nie zniechęcił mnie do czytania.
Miałam lekką obawę, czy Pamiętnik Szeptuchy nie będzie przypominał serii Katarzyny Bereniki Miszczuk, ale nie, zdecydowanie jest to inna historia. Barwna, ubrana w tradycje i zabobony, ciekawa i wciągająca. Przemierzamy z bohaterką lasy, wiejskie pola, zahaczamy o przeszłość i historie. To wszystko buduje świat przedstawiony, który nie pozwala odłożyć książki. Zostawiłam ją na gorący lipiec, bo lato jest idealną porą na tę powieść.
Pamiętnik Szeptuchy obfituje w liczne zwroty akcji i zbiegi okoliczności, które mają ogromny wpływ na życie Nataszy. Podejmuje ona decyzje, których nie spodziewała się w swoim życiu. Zaskakują ją losy przodków. Zmienia się perspektywa patrzenia w przyszłość.
Książka potrafi zaskoczyć czytelnika, co jest jej ogromnym plusem. Nie nudzi, nie sprawia, że ziewamy nad rozdziałami. Jednak nie sparaliżowała mnie i nie sprawiła, że odkryłam coś nowego. To książka przyjemna, wciągająca i jestem pewna, że licznym czytelnikom polskich autorek przypadnie do gustu.
Ze swojej strony mogę zapewnić, że bardzo polubiłam Nataszę i długość tej powieści nie sprawiła, że historia na ty ucierpiała. Myślę, że to była optymalna ilość, by dopełnić całość. Nie przestraszcie się tego, zarykujcie. Pamiętnik Szeptuchy może Was oczarować, tak jak oczarował i zaciekawił mnie.

Za możliwość recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak

poniedziałek, lipca 13, 2020

We mgle [recenzja]



Zaginieni dzielą się na martwych i na tych, którzy nie chcą zostać znalezieni. A także na tych, którzy nawet nie wiedzą, że zaginęli.
Jessica Shaw, prywatna detektywka, przywykła do anonimowych cynków. Ale ten wprawia ją w osłupienie: na zdjęciu przedstawiającym porwaną dwadzieścia pięć lat temu trzylatkę rozpoznaje… samą siebie. To jednak dopiero początek sekretów. Gdy w poszukiwaniu prawdy o swojej przeszłości Jessica udaje się do mrocznej części Los Angeles, zaskoczona odkrywa, że w noc jej zniknięcia zamordowano jej biologiczną matkę. Zabójca nigdy nie został ujęty, a w toczonym wówczas śledztwie jest wiele niejasności.
Błyskotliwa, bezczelna i nabuzowana adrenaliną – taka jest Jessica Shaw, bohaterka nowej serii, i taki jest debiut Lisy Gray.
Kluczem do rozwiązania zagadki jest Jason Pryce, weteran policji w Los Angeles, którego Jessica pamięta jeszcze z pogrzebu ojca. Co gliniarz z L.A. robił na pogrzebie nieznajomego z drugiego końca kraju?
Tymczasem detektyw Pryce prowadzi śledztwo w sprawie makabrycznego zabójstwa studentki, która dorabiała jako prostytutka. Choć podejrzanych jest wielu, z każdym tropem sprawa komplikuje się coraz bardziej.
Gdy drogi policjanta i młodej detektywki się krzyżują, Jessica odkrywa, że Pryce nie mówi jej wszystkiego o burzliwej historii jej rodziców.
Im bardziej zbliżają się do rozwiązania obu śledztw, tym mgła tajemnic staje się gęstsza. Morderca tylko czeka, aż zgubią drogę.


Thrillery muszą być mocne. Muszą zaskakiwać, pobudzać wyobraźnię i sprawiać, aby czytelnik mylił tropy. Sięgam po nie, gdy chcę oderwać się od romansów, miłości i wątków miłych. Dlatego w moich rękach, dla odmiany, pojawiła się nowa powieść "We mgle". Czy jest dobra? Czy sprawiła, że nie mogłam się od niej oderwać, a intryga była opisana w świetny sposób?
Jest to książka nietuzinkowa. Dlaczego? Otóż już na początku dostajemy zajawkę tego, co będzie się działo. Wręcz autorka odkrywa przed nami główny punkt akcji. Wiemy, że bohaterka została porwana i nie miała o tym pojęcia, aż do teraz. Jej tożsamość nie jest prawdziwa. Nagle poukładana rzeczywistość legnie w gruzach.
To jak zbieranie rozsypanych koralików lub układanie trudnych puzzli. Życiowa układanka mająca ukazać prawdę. Wiąże się to z cierpieniem, trudnościami i bólem. Tytuł jest bardzo adekwatny. Bohaterka jest dzieckiem we mgle, które odkrywa swoje życie.
Akcja toczy się na tyle szybko, że nie da się tej powieści odłożyć na bok i zapomnieć. Trzeba ją dokończyć, bo gdy stracimy tempo, cała magia książki może zniknąć. Niestety mogę ją wpisać w kategorię "dobra, niezniewalająca". Co mam na myśli? Chodzi mi o to, że nie poruszyła nieba i ziemi. Nie sprawiło, że wiele rzeczy mnie zaskoczyło. Nie jest przewidywalna do bólu, ale pewne schematy były dla mnie jasne. Jednak przyznaję, głośno i szczerze – dobrze się ją czytało, a czas spędzony przy lekturze nie uważam za stracony.
Co do bohaterów nie wybili się na tle postaci z innych książek, które czasem siedzą mi w głowie jeszcze długi czas. Nie uważam ich za złych, bo nie irytowali mnie i nie nudzili dialogami, ale czegoś zabrakło – prawdopodobnie tego WOW.
Myślę, że słabą stroną autorki jest budowanie napięcia, aby czytelnikiem wstrząsnęło. Biorę to z przymrużeniem oka, wiedząc, ze jest to debiut, a do debiutów powinno podchodzić się z większym dystansem. Przynajmniej ja tak robię, bo wiem, że pierwsze książki nigdy nie będą idealne. Nawet, jeśli jest to "Wojna polsko-ruska", ale o tym kiedy indziej.
Podoba mi się to, że fabuła nie była aż tak skomplikowana. Czasem autorzy w tym gatunku lubią brewerie i przesadzistość. Działa to na ich nie korzyść, bo czytelnik zaczyna się gubić. Tutaj tego nie ma, za co ogromny plus.
Dla bohaterów i ciekawej akcji jak najbardziej zachęcam Was do przeczytania tej książki. Nie oczekujcie powalenia na kolana, ale doceńcie debiut autorki. Myślę, że jest na dobrej drodze do rozwinięcia się w tym gatunku.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Burda Książki

wtorek, lipca 07, 2020

Niedopasowani [recenzja]



Autorki: Samantha Young, Kristen Callihan
Parker Brown nie może uwierzyć, że musi wynająć chłopaka na niby.
Kiedy dostała wymarzoną pracę w nowoczesnej firmie, myślała, że trafiła do środowiska promującego myślenie postępowe. Okazało się jednak, że jej szefowi zależy na tym, żeby pracownicy mieli ustabilizowane życie osobiste. Na szczęście udało jej się znaleźć idealnego kandydata na „narzeczonego” – wykształconego młodego mężczyznę, który szuka szybkiego zarobku. Ale zamiast niego na spotkanie przychodzi jego opiekuńczy brat Rhys Morgan – wysoki, umięśniony były bokser z niewyparzonym językiem.
Rhys znajduje się pod ogromną presją. Odkąd zrezygnował z kariery bokserskiej, próbuje prowadzić podupadającą siłownię i pilnować, by jego młodszy brat Dean nie zszedł na złą drogę. Chroniąc Deana przed nim samym, Rhys idzie na spotkanie z pewną bogatą snobką, żeby powiedzieć jej, co o tym wszystkim myśli.
Okazuje się jednak, że trafił na wielką szansę. Co prawda nie znoszą się nawzajem, ale jeżeli Rhys będzie udawał chłopaka Parker, oboje na tym zyskają. Ona utrzyma swoją pracę, a on namówi jej szefa – a swojego fana – do sponsorowania siłowni.
Ale to, co zaczęło się jako prosty układ, niezwykle szybko się komplikuje.
Jaka przyszłość czeka nieokrzesanego boksera, który boi się otworzyć serce, i kobietę z wyższych sfer, która poprzysięgła sobie, że już nigdy nie zwiąże się na poważnie z żadnym mężczyzną?
Podobno przeciwieństwa się przyciągają. Ale przyciąganie między Rhysem a Parker może doprowadzić do katastrofy.

Macie ochotę czasem potrząsnąć bohaterami? Ja miałam tak przy tej książce. Chciałam złapać ich za fraki i powiedzieć, że do siebie pasują i powinni być razem. Robili wszystko na przekór, przeciągając całą akcję.
Zacznijmy jednak od początku.
Rhys Morgan przyłapuje brata szykującego się na spotkanie z poznaną przez Internet Parker. Parker jest gotowa zapłacić Deanowi za udawanie jej chłopaka, a wszystko po to, żeby nie stracić pracy. Szef Parker nalega, aby każdy z jego pracowników był ustatkowany.
Rhysowi ani trochę nie podoba się wizja brata jako chłopca do gierek, dlatego to on idzie na spotkanie. I mimo że nie zamierza wchodzić w rolę Deana. tak się jednak staje. Parker i Rhys podpisują umowę. Ona m płaci. On udaje. Myślę, że to byłoby dużo łatwiejsze, gdyby się sobie nie podobali.
Oboje są uparci i charakterni, a to dodaje pikanterii całej fabule. Ich słowne przepychanki są plusem, który rozbawia czytelnika. Ich dialogi nie były naciągane i drewniane. Nie dostaliśmy typowej historii miłosno-erotycznej boksera i ładnej kobiety. Stosunek bohaterów do siebie to przyciąganie i odpychanie. Myślimy, że już jest dobrze i będzie fajnie, a tu proszę... No jednak trzeba pogodzić się z rozczarowaniem.
Samantha Young w duecie z Kristen Callihan zrobiły świetną robotę. Chętnie sięgnęłabym po inne książki od tej pary. Byłam usatysfakcjonowana, chociaż długo kazały mi czekać na dobre chwile. Serwowały wybuchowe zwroty akcji, uwierzcie, tych nie jest mało.
Rhys uczy się od Parker, a Parker od niego. Ona zaczyna być mniej poważna, on zaczyna bardziej panować nad językiem. Są skrajnie różni, ale to właśnie definicja szczęścia, bo przecież przeciwieństwa się przyciągają. Byłoby nudno, gdyby druga osoba była naszym odbiciem lustrzanym.
Przygotujcie się na sarkazm, ironię i dużo humoru. Nie będziecie przesłodzeni scenami miłosnymi i czułościami – ich nie ma wiele, a i tak trzeba swoje odczekać. Czytałam tę książkę w pociągu i wielokrotnie wywołała u mnie uśmiech na twarzy. Nawet w miejscu publicznym nie umiałam go powstrzymać.
Serdecznie polecam. Przekonajcie się sami, czy Parker dostanie awans i czy z całego układu wyjdzie coś więcej.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Burda

wtorek, czerwca 16, 2020

Dream again [recenzja]


Autorka: Mona Kasten

Jude Livingston straciła wszystko: oszczędności, dumę i marzenia o karierze aktorskiej. Załamana, przeprowadza się do brata do Woodshill, a tam spotyka nie kogo innego, jak Blake’a Andrewsa. Jude i Blake byli parą, póki dziewczyna nie postanowiła wyjechać do Los Angeles i zostawić Blake’a, czego ten nigdy jej nie wybaczył. Jude szybko dostrzega, że miejsce dawniej pogodnego chłopaka zajął złamany mężczyzna. I choć wzajemne przyciąganie jest równie silne, jak dawniej, muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, czy są gotowi ponownie zaryzykować…

Po Monę Kasten sięgnę zawsze. Każda z jej książek stoi na mojej półce i przypomina mi dobre chwilę spędzone z nimi. Trzykrotnie miałam przyjemność patronować jej powieściom, z czego jestem dumna, bo wiem, że podpisuję się imieniem pod czymś, co jest dobre, ciekawe i świetnie napisane.
Gdy tylko zobaczyłam, że w nowościach pojawiła się "Dream Again", nie mogłam sobie darować. Opowieść o Blake'u i Jude pochłonęłam w jeden dzień, zalewając się łzami. Mój żołądek fikał koziołka, a serce biło jak oszalałe. Takich emocji nie czułam dość dawno. Było wspaniale móc przeżyć historię, wywołującą dreszcze. Kibicowałam tej parze od samego początku.
Jude przyjeżdża do domu brata, w którym mieszka jej były chłopak. Niestety nie jest on przyjaźnie nastawiony i nawet mu się nie dziwię. Jude rzuciła go, by robić karierę w Hollywood. Nie zostaje nam wyjaśnione, jak to zrobiła i dlaczego kariera jej nie wyszła. Tego dowiadujemy się w trakcie historii i uwierzcie, jest to duży zwrot akcji. W międzyczasie autorka wplątuje retrospekcje związaną z początkami relacji bohaterów. Znają się od dziecka, bo mieszkali obok siebie, a Blake jest najlepszym przyjacielem Ezry (brata Jude).
Ta powieść to rollercoaster emocji i wiem, że pewnie już to gdzieś słyszeliście. Jednak trudno inaczej określić uczucia, jakie nam towarzyszą przy czytaniu, a zmieniają się one bardzo szybko. Zachowanie Blake'a wobec Jude sprawiało, że niewidzialna ręka zaciskała się na mojej szyi. Lubiłam ich oboje od początku i musiałam brać pod uwagę fakt, że Blake został zraniony.
Jeśli czytaliście coś od Kasten, to uważam, że jest to najlepsza część tej serii, zaraz po Begin Again. Wcześniejsze powieści były również dobre, ale pod względem emocji, ta jest niesamowita. Z jednej strony nie chciałam kończyć książki, a z drugiej nie mogłam jej odłożyć. Styl pisania Kasten jest tak dobry, lekki, a zarazem trafnie opisujący uczucia, że zasługuje na kolejną pochwałę ode mnie. Nie, żebym była specem, ale uważam, że to jak pisze autor, jest bardzo ważne. Kasten jest świetną pisarką i jej książki dla młodzieży, kompletnie trafiają do mojego serca. Chciałabym Was bardzo zachęcić do zapoznania się z jej twórczością, bo przyprawi Was o zawrót głowy. Pamiętajcie, każda część jest osobnym tomem, ale łączą ich bohaterowie z jednego uniwersum. Możecie czytać to w różnej kolejności, bez obaw.
Mam wrażenie, że jej historie przypominają nieco serial. Wiecie, taki z ameryki, jak to amerykański sen. Jest idealnie, aż czas na dramę. Tak było w przypadku Jude i Blake'a. Czekało ich mnóstwo potyczek, kłótni, wyjaśnień, ale gdy już byli razem, robiło się cieplej na sercu. Nie będę ukrywać, że trochę zakochałam się w Blake'u i chciałabym takiego w rzeczywistości ;). Ach, zazdroszczę Jude.
Polecam. Oczywiście, że polecam i mam nadzieję, że się skusicie.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar

sobota, czerwca 06, 2020

Papierowy mag [recenzja]


Autor: Charlie N. Holmberg
Ceony Twill całe swoje życie marzyła o tym, aby zostać Wytapiaczem – specjalistką od magii metalu. Zdeterminowana ukończyła Szkołę Magów Tagis Praff z wyróżnieniem. Nie tak wyobrażała sobie jednak dalszy rozwój kariery.
Okazuje się, że brakuje magów władających magią papieru. Wobec tego szkoła musi wyznaczyć jedną osobę, która zostanie skierowana na staż do papierowego maga, by kontynuować specjalizację pod jego czujnym okiem.
Takim sposobem ambitna, choć zrezygnowana Ceony trafia do ekscentrycznego Emery’ego Thane’a. Dzięki niemu zaczyna jej się podobać wizja zostania Składaczem. Jednak dobra passa nie trwa długo. Ceony szybko przekonuje się, że istnieje też magia zakazana. Jej nauczyciel pada ofiarą Wycinacza. Od teraz młoda praktykantka jest zdana tylko na siebie. Zaczyna niebezpieczną walkę z nieznanymi wcześniej mocami.


Harry Potter w wersji damskiej? Magia, zakazane korytarze i moc, dość nietypowa i już mało popularna.
Gdy sięgałam po Papierowy Mag, nie mogłam porównać tej książki do sławnej serii Rowling, gdyż jej nie czytałam. Może klimaty i podobne, ale historia inna i równie warta uwagi.
Ceony ma dziewiętnaście lat i tak jak nasi licealiści, wybiera ścieżkę rozwoju, która pomoże jej wybrać zawód. W tym przypadku magiczny zawód. Ceony chciała wybrać sobie inną specjalizację, ale zostało jej przydzielone zajęcie się papierem. Otóż Składaczy jest jak kot napłakał. Smętna i nieprzekonana zaczyna swoją praktykę u u maga Thane'a. Musi trochę minąć, zanim ujrzy światełko w tunelu i uzna, że to, czym się zajmuje nie jest najgorsze.
Nie jestem specjalistką od fantastyki, ale tę książkę przypisałabym do lekkiego odłamu tego gatunku. Jest cienka, świat nie został w niej aż tak rozbudowany. Jest dobrze napisana i czyta się ja przyjemnie, to muszę przyznać. Nie wymaga od nas zapamiętywania specyficznych nazw. W rzeczywistości jest to lektura dla młodszych czytelników i tak też do niej podchodziłam.
Bohaterowie Papierowego Maga są bohaterami żywymi na kartach powieści. Zyskują sympatię, chce im się kibicować. Jestem zdumiona tym, jak bardzo polubiłam Ceony, choć na początku trochę mnie denerwowała. Zdecydowanie ma charakterek, ale to dobrze, w takim życiu magów jest to przydatne.
Czy czegoś zabrakło? Tak, tej iskry. Może w historii postaci? W ich charakterystyce? A może w przekroju całej fabuły? Książka na moje oko nie traci na tym, bo podobała mi się i byłam zaciekawiona historią do samego końca, ale nie poczułam dreszczu, czy wstrząsu.
Świat przedstawiony opiera się na schemacie, utartym już przez innych autorów. Trudno stworzyć coś powalającego, wyobrażam sobie. Nie mam jednak pretensji. Jestem zadowolona z całości i uważam, że młodzi czytelnicy nie będą zawiedzeni. To historia pełna barw, a te barwy są emocjami, jakie odczuwamy.
Akcja za akcją nie pozwala odłożyć książki na bok. Uwielbiam, jak autor dba o tempo fabuły. Jeśli dużo się dzieje, są małe szanse na nudę. Zwłaszcza, jeśli autor trzyma rękę na pulsie i nie wprowadza chaosu.
Nie obawiajcie się, tu go nie znajdziecie. Polecam serdecznie.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu

środa, czerwca 03, 2020

Zapomnij, że istniałem [recenzja]


Autorka: Beata Majewska
Trzydziestoletnia Luiza Mleczko, panna, mieszkanka wsi, kobieta nieco sztywna i pryncypialna, ale szalenie elegancka i zadbana, uparta, pyskata i rezolutna, na dodatek urzędniczka (sołtyska) i Rafał Snarski, „emerytowany” bokser i gangster, który zaszywa się w wiosce, by uciec przed całym światem, człowiek szorstki, nieprzyjemny, skrzywdzony okrutnie przez los. Ta dwójka od początku, od pierwszego spotkania, prowadzi nieustanną walkę między sobą. Czas pokaże, czy Luizka, zaręczona z gminnym sekretarzem, poczuje miętę do łobuza…

Najgorsza książka 2020 roku? Oto jest. Wtargnęła na salonu z impetem, a ja dałam autorce szanse po znienawidzonej przeze mnie serii "Najlepszy powód, by żyć". Pamiętam, jak dziś, że była to dla mnie ciężka przeprawa, ale pomyślałam... Kurczę, autorka jest poczytna, więc może spróbuję z nową powieścią. Zapowiadało się dobrze – po opisie i okładce, a jednak gdy zmierzyłam się z pierwszymi stronami książki, radość odeszła w zapomnienie.
Tutaj wszystko jest nie tak. A może taki był zamysł? Uważam, że opis nie nakierowuje nas na takie wydarzenia. Nie tego oczekiwałam sięgając po "Zapomnij, że istniałem". Był to błąd, z którym się zmierzyłam i teraz powiem Wam, dlaczego uważam, że nie warto czytać tej książki. Ba, uważam, że trzeba o niej zapomnieć.
Autorka nie pamiętała o czymś takim jak akcja i chemia. Kompletnie pominęła relacje bohaterów i zostawiła nas na pastwę wsi. Dosłownie. Słuchamy setek plotek, czytamy idiotyczne dialogi, a wśród tego wszystkiego na polu łąki z krowami tańczy gangster po przejściach. Fajnie, nie? Kuriozalnie, dziwnie, groteskowo, ale niezabawnie. Czułam zażenowanie z każdą kolejną stroną. Teraz, pisząc recenzję, ta historia odżyła w mojej głowie i przypomniała mi, jak źle się przy niej czułam. "Zapomnij, że istniałem" jest książką o NICZYM. Będę to podkreślać, ale naprawdę tak jest. Ani trochę nieprzemyślana fabuła, brak charakterystyki bohaterów, wątki nudne jak flaki z olejem. Co mnie obchodzą ploteczki na wsi zabitej dechami? Książka zapowiadała się jako romans, nie jako pamiętnik mieszkańców owej wsi. Tak, nie pamiętam jej nazwy, bo nie chcę pamiętać większości faktów związanych z tą powieścią.
W jednej z opinii, którą czytałam na temat "Zapomnij, że istniałem", padło stwierdzenie, że historia przypomina "M jak miłość". I wiecie co? Uwielbiam ten serial, świetnie się przy nim bawię i jest tam więcej dramatów, emocji i ambitniejszych dialogów niż we wspominanej książce. Przysięgam, że Barbara Mostowiak ma lepsze poczucie humoru niż Luizka Mleczko.
Jestem rozczarowana, a książka była jakąś porażką i nie polecam jej nikomu. Nie lubię dzielić się z Wami negatywnymi opiniami. Może wśród Was są czytelnicy, którym podobała się ta książka i ja chętnie poznam Wasze zdanie, ale ze swojego punktu widzenia nie jestem w stanie wyciągnąć żadnego, pozytywnego argumentu. Przykro mi i mam nadzieję, że owy tytuł szybko wyleci mi z pamięci.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Jaguar

wtorek, czerwca 02, 2020

Lista, która zmieniła moje życie [recenzja]


Autorka: Olivia Beirne
Georgia kocha wino, programy reality show i siedzenie na kanapie po pracy. Nie znosi wysokości, sprawdzania swojego konta bankowego, chodzenia na randki oraz aktywności, do których wymagany jest sportowy stanik. I nigdy, przenigdy nie podejmuje żadnego ryzyka. Aż do chwili, kiedy jej piękna i odważna siostra zdaje sobie sprawę, że nie zdoła odhaczyć wszystkiego ze swojej „Listy Rzeczy Do Zrobienia Przed Trzydziestką“ i prosi Georgię o pomoc. Georgia ma zaledwie kilka miesięcy, by zmienić swoje życie i dokończyć zadania z listy. Czy będzie na tyle odważna, by dla swojej siostry zaryzykować wszystko? Czy jej życie zmieni się pod wpływem listy? Jedna z najzabawniejszych książek, jaką miałam okazję czytać w ostatnim czasie.

Gdy brałam się za tę książkę, sądziłam, że przepłaczę na niej dni i noce. Nic podobnego! Zaskoczyła mnie pozytywną fabułą i nadzieją, która pozostała po lekturze.
Jedna prośba może zmienić całe życie. Główna bohaterka szybko się o tym przekonała, gdy obiecując siostrze, zaczęła spełniać jej listę. Na liście pojawiły się rzeczy, sytuacje, na które Georgia by się sama nie szarpnęła. Nie postawiłaby odważnego kroku i nie zawalczyła o przyszłość. Żyła z dnia na dzień – jak w serialu albo telenoweli. Nic specjalnego nie zaskakiwało jej i to martwiło jej siostrę, która odkryła, że jest chora na stwardnienie rozsiane. Taką informację dostajemy już na samym początku, ale mimo to nie czuć smutku przez resztę książki. Cały czas jest radość i nadzieja.
Georgia wzięła inicjatywę we własne ręce i wtedy odkryła dobre strony świata. Zaczęła inaczej patrzeć na pracę, ludzi, którzy ją otaczali i nauczyła się ryzykować. Bo gdyby nie zaryzykowała, nie poszłaby na randkę z internetu i nie poznała JEGO. Jednak nie dajcie się zwieść, ponieważ tutaj nie wątek miłosny jest najważniejszy. Gdy czytałam tę powieść, miałam nieodparte wrażenie, że nieco przypomina mi książkę Jojo Moyes "Zanim się pojawiłeś". Klimat był podobny, tak samo jak humor Georgii. Szalon, niezrównoważona, radosna i pełna energii. Jej świat nabrał kolorów i nie dało jej się nie kibicować. To taka osoba, która sprawia, że ciemne pomieszczenie staje się pełnym słońca.
Lista, która zmieniła moje życie to powieść o nadziei, zmianach, radości, smutku. Jest przewrotna i zabawna, a czyta się ją przez jeden wieczór. Spędziłam z nią kilka cudownych godzin, których nigdy nie będę żałować. Do książki zamierzam wrócić, jeszcze kiedyś chcę przeżyć tę historię od nowa. Jeśli poszukujecie lekkiej komedii romantycznej, to ta powinna znaleźć się na Waszych półkach. Zapewni zabawę i odgoni smutki. Zaraz po niej radzę sięgnąć po "Współlokatorów", chyba, że już czytaliście, to tym bardziej, nie wahajcie się! Zaopatrzcie się w coś dobrego do picia, otulcie kocem i dajcie się porwać uroczej historii młodej kobiety, która z pewnością zdobędzie Wasze serce.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Albatros