poniedziałek, stycznia 20, 2020

Zapach goździków [recenzja]


Święta rozgrzeją nawet najbardziej skute lodem serca.
Gdy w pewien zimny, grudniowy dzień Arkadiusz dostaje telefon od dawnego znajomego, nie kryje zdziwienia. Nie rozmawiali przecież od czterdziestu lat… Zgadza się jednak na spotkanie. Wśród zapachu goździków i pomarańczy, w warszawskiej restauracji Prowansja rozmawiają o winnicy w Alzacji, którą odziedziczył przyjaciel Arkadiusza.
Tymczasem trwają przygotowania do wigilii. Jak co roku u Arkadiusza spotykają się najważniejsi dla niego ludzie – rodzina, była żona, dzieci i przyjaciele. Bo przecież te wyjątkowe dni zawsze chcemy dzielić z najbliższymi.

Wiem, że daleko już i święta za nami, ale dalej trwamy w styczniu, w zimie i książki świąteczne nie są zakazane, prawda? Dlatego też przychodzę do Was z kolejną recenzją takiej powieści. Tym razem spróbuję Wam przybliżyć Zapach goździków.
Pierwszy raz skusiłam się na tyle świątecznych historii w grudniu i styczniu. Nie sądziłam, że kiedyś będę miała okazję, ale lubię polskie książki i często mnie zaskakują, więc czemu miałabym nie spróbować?
Niestety, chciałabym napisać, że Zapach goździków sprawił mi radość, umilił czas i został w mojej pamięci, ale tak nie było. Mimo to jest stawiam też plusa. Dlaczego? Bo autorka skupiła się na losach niewielu bohaterów i było łatwiej ich zapamiętać. Zupełnie nie mam pojęcia, dlaczego autorki tych świątecznych książek, prawie jak jeden mąż, postawiły na sagi rodzinne. Moim zdaniem to strzał w kolano, bo jeśli decydują się na jednotomową opowieść na święta, to nie są w stanie poruszyć wszystkich problemów rodzin, stworzyć ich realne wizerunki. Robią to powierzchownie, przez co czytelnik nie ma jak zżyć się z bohaterami, bo nic go do nich nie przyciąga. Tym razem nie było najgorzej, a naszkicowane postacie nie wydawały się aż tak bezbarwne.
Zanim przejdę do wad, wspomnę jeszcze o tle, które stworzyła Agnieszka Lis. Czytając tę książkę, mamy ochotę włączyć spokojną muzykę, najlepiej filmową, wyciągnąć się w fotelu i wypić kieliszek dobrego wina. Autorka kusi smakiem, zapachem, wyobrażeniem. Jest to niebywała uczta i bardzo przyjemnie czytało się opisy wina.
Twórczość Agnieszki Lis dotąd była mi nieznana i dopiero teraz mogłam poznać jej styl pisania. Uważam, że bardzo dobrze poradziła sobie z nadaniem lekkości całej historii, dzięki temu jeszcze szybciej przeczytałam tę książkę.
Ale czy coś więcej z niej zapamiętałam? Niewiele. Za to bardzo się wynudziłam i cały czas, do samego końca, oczekiwałam zwrotu akcji, ciekawego wydarzenia, które przyciągnie moją uwagę. Nic podobnego nie nastąpiło. Ziewając, przewracałam kartkę za kartką i nie dostawałam niczego, dosłownie, niczego. Nie ma ŻADNEJ istotnej kwestii, która zapadłaby mi w pamięć i którą mogłabym tu przytoczyć, żeby zachęcić Was do przeczytania tej książki. Nie chcę tego robić. Moim zdaniem nie warto tracić czasu.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona

2 komentarze:

  1. Zraziłam się do autorki czytając inną jej powieść, więc tej też na pewno bym nie przeczytała i jak widzę nic na tym nie stracę :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Książki o tematyce świątecznej już sobie odpuszczę, ale widzę, że nie mam czego żałować. 😊

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję serdecznie za każdy komentarz.
Nie bawie się w obs za obs, ale wchodzę na blogi obserwujących i komentuje(obserwuje jesli mi się podobają i jestem stałym czytelnikiem)

poniedziałek, stycznia 20, 2020

Zapach goździków [recenzja]


Święta rozgrzeją nawet najbardziej skute lodem serca.
Gdy w pewien zimny, grudniowy dzień Arkadiusz dostaje telefon od dawnego znajomego, nie kryje zdziwienia. Nie rozmawiali przecież od czterdziestu lat… Zgadza się jednak na spotkanie. Wśród zapachu goździków i pomarańczy, w warszawskiej restauracji Prowansja rozmawiają o winnicy w Alzacji, którą odziedziczył przyjaciel Arkadiusza.
Tymczasem trwają przygotowania do wigilii. Jak co roku u Arkadiusza spotykają się najważniejsi dla niego ludzie – rodzina, była żona, dzieci i przyjaciele. Bo przecież te wyjątkowe dni zawsze chcemy dzielić z najbliższymi.

Wiem, że daleko już i święta za nami, ale dalej trwamy w styczniu, w zimie i książki świąteczne nie są zakazane, prawda? Dlatego też przychodzę do Was z kolejną recenzją takiej powieści. Tym razem spróbuję Wam przybliżyć Zapach goździków.
Pierwszy raz skusiłam się na tyle świątecznych historii w grudniu i styczniu. Nie sądziłam, że kiedyś będę miała okazję, ale lubię polskie książki i często mnie zaskakują, więc czemu miałabym nie spróbować?
Niestety, chciałabym napisać, że Zapach goździków sprawił mi radość, umilił czas i został w mojej pamięci, ale tak nie było. Mimo to jest stawiam też plusa. Dlaczego? Bo autorka skupiła się na losach niewielu bohaterów i było łatwiej ich zapamiętać. Zupełnie nie mam pojęcia, dlaczego autorki tych świątecznych książek, prawie jak jeden mąż, postawiły na sagi rodzinne. Moim zdaniem to strzał w kolano, bo jeśli decydują się na jednotomową opowieść na święta, to nie są w stanie poruszyć wszystkich problemów rodzin, stworzyć ich realne wizerunki. Robią to powierzchownie, przez co czytelnik nie ma jak zżyć się z bohaterami, bo nic go do nich nie przyciąga. Tym razem nie było najgorzej, a naszkicowane postacie nie wydawały się aż tak bezbarwne.
Zanim przejdę do wad, wspomnę jeszcze o tle, które stworzyła Agnieszka Lis. Czytając tę książkę, mamy ochotę włączyć spokojną muzykę, najlepiej filmową, wyciągnąć się w fotelu i wypić kieliszek dobrego wina. Autorka kusi smakiem, zapachem, wyobrażeniem. Jest to niebywała uczta i bardzo przyjemnie czytało się opisy wina.
Twórczość Agnieszki Lis dotąd była mi nieznana i dopiero teraz mogłam poznać jej styl pisania. Uważam, że bardzo dobrze poradziła sobie z nadaniem lekkości całej historii, dzięki temu jeszcze szybciej przeczytałam tę książkę.
Ale czy coś więcej z niej zapamiętałam? Niewiele. Za to bardzo się wynudziłam i cały czas, do samego końca, oczekiwałam zwrotu akcji, ciekawego wydarzenia, które przyciągnie moją uwagę. Nic podobnego nie nastąpiło. Ziewając, przewracałam kartkę za kartką i nie dostawałam niczego, dosłownie, niczego. Nie ma ŻADNEJ istotnej kwestii, która zapadłaby mi w pamięć i którą mogłabym tu przytoczyć, żeby zachęcić Was do przeczytania tej książki. Nie chcę tego robić. Moim zdaniem nie warto tracić czasu.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona

2 komentarze:

  1. Zraziłam się do autorki czytając inną jej powieść, więc tej też na pewno bym nie przeczytała i jak widzę nic na tym nie stracę :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Książki o tematyce świątecznej już sobie odpuszczę, ale widzę, że nie mam czego żałować. 😊

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję serdecznie za każdy komentarz.
Nie bawie się w obs za obs, ale wchodzę na blogi obserwujących i komentuje(obserwuje jesli mi się podobają i jestem stałym czytelnikiem)